sobota, 31 stycznia 2015

One Shot. Part 3. Say my name if you know who I am.

*Katherine POV*

Jestem zwinięta w kulkę i leżę na kuchennych kafelkach błądząc myślami w odrealnione miejsca. Porozrzucane przeze mnie przedmioty psują porządek, który zrobiłam rano przed pójściem do szkoły. Patrzę w górę na zegarek wiszący na ścianie i uświadamiam sobie, że byłam nieprzytomna przez jakieś pół godziny. Ponownie przenoszę wzrok na podłogę, gdzie jest błękitne pudełko, rozsypane płatki śniadaniowe, roztrzaskany na drobne kawałki talerz, plastikowa miska w której zawsze robię ciasteczka czekoladowe, torebeczki herbaty i trzynaście pustych strzykawek. Podnoszę rękę, żeby jedną dosięgnąć, dokładnie tą którą miałam niedawno w biodrze. Obracam ją kilkakrotnie w dłoni, do czasu aż nie zaczyna ponownie drżeć.

Niepewnie podnoszę się z podłogi i na moje szczęście nie kręci mi się już w głowie. Podciągam swoje spodnie i poprawiam włosy. Biorę z blatu szafek jabłko i zaczynam je powoli jeść, żeby dostarczyć organizmowi trochę witamin. Omijam bałagan, który narobiłam i idę do salonu. Później będę się przejmować sprzątaniem. Miękka kanapa odpręża moje napięte mięśnie i nie mam ochoty się już nigdy z niej ruszać.

Słyszę szelest lub coś w rodzaju drapania w drzwi. To pewnie znowu ten zasrany kot sąsiadki rysuje mi pazurami po drzwiach. Nie jestem pewna czy chce mi się to sprawdzać i czy jestem na tyle silna, żeby chodzić sobie swobodnie, gdy pół godziny temu wykonałam zastrzyk przed kolejny atak, ale dźwięk ten irytuje mnie do tego stopnia, że postanawiam zobaczyć co się dzieje.

Podnoszę nie powoli stając chwiejnie na nogach. Nie jest źle, przynajmniej wszystko widzę. Lekkie zawroty głowy do których się przyzwyczaiłam nie przeszkadzały mi w funkcjonowaniu. Drapanie nie ustawało, a ja na szczęście uczułam się na tyle dobrze, żeby w końcu odpędzić tego przeklętego kocura z mojej posesji. Przekręcam klucz w zamku i otwieram na rozcież drzwi. Biały puchaty kot miałczy na mojej wycieraczce, po czym odchodzi spokojnie najzwyczajniej w świecie.

Moje serce staje na moment, gdy widzę Luka siedzącego na pierwszym schodku z głową spuszczoną w dół i dłońmi położonymi na ramionach. Nie jestem pewna czy mam się odzywać, by na niego nawrzeszczeć za to, że nie odszedł, czy po prostu zamknąć drzwi i nie dać mu żadnego znaku, że go widziałam. Obie opcje wydają mi się dobre, więc postanawiam zmieszać jedną z drugą, więc podchodzę do niego cicho i siadam na tym samym schodku. Nie zauważa, że koło niego siedzę, więc przyjmuję tą samą pozycję co on i czekam cierpliwie. Najwyraźniej ma zamknięte oczy i błądzi gdzieś myślami.

Całkiem przyjemnie jest z nim siedzieć, w całkowitej ciszy, kiedy nawet nie wie, że siedzę koło niego. Nie rzuca żadnych podtekstów, nie szczypie mnie po dupie, po prostu jest. Jego towarzystwo w tej chwili pomaga mi odetchnąć i uspokoić oddech spowodowany moim stanem. Mam ochotę go nawet przytulić, za to że tutaj jest. Że nie odszedł tak na dobre jak go o to prosiłam, ale uszanował na tyle moje słowa, że nie wparował mi do domu.

-Luke… -odzywam się nieśmiało, a on podskakuje na dźwięk swojego imienia wydobywającego się z moich ust.
-Przepraszam, że ciągle tu jestem, powinienem iść, nie chcę ci przeszkadzać! –wykrzykuje i wstaje jak poparzony. –Ja… przepraszam za dzisiaj, za wszystkie inne dni i wszystko co ci zrobiłem, Katherine…
-Ta… -mówię tylko i patrzę na niego. Wydaje się być zmieszany całą tą sytuacją. Nie wie co teraz powiedzieć, co zrobić, podobnie jak ja.
-Myślałem o tym, dlaczego straciłaś przytomność… Jadłaś coś dzisiaj? –pyta łagodnie, a mnie robi się niedobrze na samo wspomnienie tego co się przed chwila wydarzyło.
-Oczywiście –odpowiadam, naginając lekko prawdę, bo jedzeniem nie można nazwać kawałka jabłka i gryza kanapki od koleżanki o dziewiątej rano.
-To może jesteś w ciąży..? –pyta głupio i pewnie gryzie się teraz w język, że coś takiego wyszło z jego ust.
-W przeciwieństwie do każdej laski w naszej szkole, jestem dziewicą, więc jeśli cudowne zapłodnienie przez Anioła Gabriela naprawdę wybrało mnie na wychowanie małego Jezusa, to można powiedzieć, że tak. W przeciwnym razie jest to nie możliwe. –mówię, a ja jego twarzy widać zdziwienie, ekscytację, pożądanie i na koniec zmusza się, żeby być na powrót poważnym.
-Okay, to może…? –zaczyna i drapie się po głowie wymyślając kolejną przyczynę mojego omdlenia. –Ćpiesz? –pyta poważnie, a mi wnętrzności przewracają się na drugą stronę. Ucisk sprawia, że mam ochotę zwymiotować cały żołądek, żeby się tylko pozbyć nieprzyjemnego uczucia.
-Lepiej jak już wejdę do środka. –mówię cicho i wstaję ze swojego miejsca idąc w stronę wejścia.
-Kathy… -zaczyna cicho i podąża za mną.
-Katherine –poprawiam go natychmiast i dodaję –Nie powinno cię tu być.
-Pozwól mi wejść, sprawdzić czy wszystko gra.
-Oszalałeś?! Nie wpuszczę cię… -krzyczę, będąc już w progu i toruję swoim ciałem wejście do mieszkania.
-Katherine, chcę tylko się upewnić… -nie ustępuje i próbuje mnie przesunąć na bok.
-Upewnić, czego? Luke, to naprawdę nie czas i miejsce na twoje debilne wybryki, proszę, nie…! –chcę go zatrzymać, ale jest silniejszy. Wchodzi do środka i skanuje salon. Wszystko jest w jak największym porządku, jedynie nadgryzione jabłko leżące na stoliku kawowym, psuje cały efekt. –Wyjdź! –mówię ostro i modlę się, żeby nie spojrzał w prawo w stronę kuchni. Aniołowie i wszyscy święci ze mną nie współpracują i spojrzenie Luke jest wryte w podłogę w kuchni. Idzie w stronę bałaganu nie reagując kompletnie na moje prośby.
-Miałem… miałem rację? –pyta trącając czubkiem buta strzykawki. Nie chcę nawet na niego patrzeć czując wstyd i zażenowanie. –Odpowiedz!!! –wrzeszczy tak głośno, że aż piszczę z przerażenia i czuję łzy pragnące wypłynąć z kącików oczu.
-To nie tak jak myślisz… -szepczę cicho i spuszczam wzrok na dół.
-Kurwa mać, Kathy!!! Jak możesz to robić, co ci to daje?! Jest ci lepiej jak dasz sobie w żyłę?!
-A co cię to w ogóle obchodzi? Nic o mnie nie wiesz! Nie obchodzę cie przecież, więc po co się odzywasz?
-Kretynko, odchodzisz mnie i to bardzo, nie po to czekałem na schodach jak pies, żeby powiedzieć ci że gówno mnie obchodzisz, tylko po to, że się w tobie zakochałem i nie pozwolę, żebyś spieprzyła sobie życie! –wykrzykuje wszystkie słowa na jednym tchu i jestem pewna, że po przeanalizowaniu nich ma ochotę zakopać się pod ziemię. Stoję oszołomiona z lekko otwartymi ustami i wstrzymuję powietrze w płucach. Jest zdrowo pierdolnięty.

-Nie nazywaj mnie Kathy… -mówię jedynie, a on przewraca teatralnie oczami.
-Czy ty mnie, kurwa, w ogóle słyszałaś?
-A czy ty słyszałeś mnie?
-Dlaczego to robisz, Kathy? –pyta wskazując ręką na strzykawki.
-Nie twój zasrany interes, będę ćpała ile mi się podoba, Lukas. –chcę zakończyć rozmowę, ale podchodzi do mnie i mocno chwyta za ramiona lekko potrząsając.
-Ani mi się waż… -grozi i niemal mnie paraliżuje swoim ostrym spojrzeniem.
-Nie mogę cię tak nazywać? Ojejku dlaczego? –udaję głos przejętej dziewczynki i uśmiecham się zadziornie.
-Nie, nie możesz! Wiesz, że mówił na mnie tak, mój skurwysyński ojciec, który pobił mnie miliard razy i nie życzę sobie, żeby kiedykolwiek „Lukas” wyszło w twoich ust. Zrozumiałaś?! –krzyczy i czuję, że trafiłam w najczulszy z jego punktów.
-Nie wiedziałam, przepraszam. –szepczę i naprawdę jest mi przykro, że go zraniłam.
-Więc skoro ty do wiedziałaś się czegoś o mnie, ja oczekuję tego samego od ciebie. –rozgrywa to sprytnie i jego uścisk trochę łagodnieje. Wzdycham i kapituluję.
-Mój brat nazywał mnie Kathy –tłumaczę zwięźle i nie chcę dłużej ciągnąć tego tematu chociaż wiem, że Luke tak szybko nie odpuści.
-I co z tego? Tylko on może cię tak nazywać? To niepojęte! Własny brat mówi tak słodko do narkomanki?
-Już nie mówi. –dodaję, lekceważąc nazwanie mnie narkomanką, bo naprawdę nie mam ochoty mu tłumaczyć, co te wszystkie strzykawki robią na podłodze.
-Zrozumiał w końcu, że na to nie zasługujesz? –kpi, zakładając ręce na piersi.

-Nie. Po prostu nie żyje. 

_____________________
Ciąg dalszy nastąpi. 

One Shot. Part 2. Say my name if you know who I am.

~*~
Rozwieram lekko oczy i wplątuję sobie palce we włosy masując tył głowy. Czyjś oddech łaskocze delikatnie moją twarz i czuję zimną dłoń na biodrze, która je głaszcze. Przestraszona i zniecierpliwiona mina Luka jest pierwszą rzeczą jaką dostrzegam i jęczę na ten widok.

-Mówiłam ci, żebyś sobie poszedł. –mamroczę i podnoszę się do siadu. Dopiero teraz zauważam, że jestem w salonie na kanapie, a Luke klęczy na podłodze.
-Nie jestem taki głupi, żeby zostawić dziewczynę, która przed sekundą zemdlała wprost w moje ramiona, samą w domu, Kathy… Katherine! –poprawia się szybko i siada tuż koło mnie. –Dobrze się już czujesz? Dlaczego w ogóle zemdlałaś?
-Skąd ja mam to do cholery wiedzieć? Zemdlałam i tyle, nic się przecież nie stało. A teraz idź już… -doskonale wiem dlaczego straciłam przytomność, ale dzielenie się z takim idiotą informacjami o mnie, naprawdę jest złym wyjściem. Jeszcze tego by brakowało, żeby zaczął wszystkim rozpowiadać, że… -Czuję się lepiej. –zapewniam go i wstaję ignorując ponowny zawrót głowy i ciemny obraz przed oczami.
-Jesteś pewna? –zapytał i stanął przede mną.
-Luke… Czemu cię to tak obchodzi? –pytam z zaciekawieniem i mrugam oczami, żeby pozbyć się dziwnego uczucia.
-Nie wiem… po prostu się martwię.
-Ty?! O mnie? –zaśmiałam się sarkastycznie i podeszłam do drzwi otwierając je szeroko, poczym zaprosiłam gestem dłoni, żeby posłusznie wyszedł. Westchnął tylko cicho i stanął w progu, zerkając na mnie.
-Powinnaś odpocząć. –sugeruje.
-Cały czas o tym mówię. –wzdycham kręcąc głową.
-Czy jest coś co mógłbym dla ciebie zrobić?
-Nie, po prostu wyjdź. –jęczę i pcham go w stronę schodków.
-Chcę cię jakoś przeprosić.
-Nie potrzebuję tego.
-Daj mi szansę. –prosi, zaskakując mnie tym wyznaniem. –Nie taki był cel tego wszystkiego, przysięgam. Zupełnie inaczej miała wyglądać nasza relacja.
-To niby jak ?! –wrzeszczę z irytacji.

Nim mogę cokolwiek przeanalizować zostaję przyciśnięta do ściany przez jego ciało i ciepłe usta przylegają do moich. Lekko nimi porusza i czuję dreszcze przechodzące po moim kręgosłupie. Są szorstkie, cieplejsze niż jego dłonie i dodatkowo nadzwyczaj zachłanne. Dłonie Luka zsuwają się po moich nagich ramionach i gdy dociera do dłoni kładzie je sobie w pasie, natomiast jego obejmują moje plecy i nasila pocałunek. Jestem oszołomiona i nie potrafię się sprzeciwić chociaż wiem, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Stoję, po prostu stoję i poddaję się temu, żeby mnie całował. Chce mnie zachęcić bym zrobiła to samo, ale nie dam mu tej satysfakcji. I tak robię za dużo, pozwalając mu na jakieś idiotyczne wybryki. Nie powinien tego robić, nie powinien się do mnie przywiązywać, bo skrzywdzi tym mnie… i siebie również. Widząc, że nie reaguję w żaden sposób na jego zachłanność i pasję jaką wkłada w te pocałunki, postanawia zwolnić tempo i muska słodko moje wargi, leciutko drażniąc je językiem. Łapię pewniej za jego koszulkę i odsuwam go od siebie. Oddech ma nierówny i przygląda mi się z niezrozumieniem. Wypuszczam z siebie powietrze i odstawiam ręce od jego ciała.

-Po co to zrobiłeś? Myślisz, że jednym pocałunkiem naprawisz wszystko? –pytam go spokojnie i znów zaczyna mi się kręcić w głowie.
-Nie. Chciałem ci pokazać, że nie jestem tylko bezczelnym dupkiem za którego mnie uważasz. Zrobiłem to, bo chciałem. Chciałem cię posmakować i sprawdzić czy moje przypuszczenia i marzenia o twoich ustach są prawdziwe. –tłumaczy i przejeżdża sobie dłonią o włosach.
-Sprawdziły się? –pytam i ponowy ból przechodzi przez moje ciało przez co ledwo co stoję na nogach.
-Nie zupełnie. –odpowiada niechętnie i gryzie sobie dolną wargę.
-To świetnie, na razie. –komentuję i chcę jak najszybciej wejść do domu. Gdy tylko się odwracam by przekroczyć próg, Luke łapie mnie za nadgarstek i powstrzymuje.
-Nic to dla ciebie nie znaczyło? –szepcze, a do moich oczu zaczynają napływać łzy. Spuszczam głowę na dół i pozwalam im spaść na werandę.
-Znaczyło zbyt wiele. I dlatego musisz już iść, zostawić mnie na zawsze samą, by nie zaczęło to coś znaczyć dla ciebie. Luke, nie angażuj się w to, żyj tak jakbym nigdy nie istniała i nie pokładaj nadziei w coś czego nie będziesz mógł w stanie znieść. –ostatnie słowa niemal szepczę i gdy dłoń chłopaka nareszcie mnie puszcza, bez słowa wchodzę do mieszkania i zamykam drzwi na klucz.


Idę szybko do kuchni i upadam na kolana przed szafką przeszukując jej zawartość. Wyrzucam na podłogę rzeczy które aktualnie nie są mi potrzebne. Jest mi coraz gorzej, świat zaczyna wirować i nie widzę już praktycznie niczego. Staram się powstrzymać łzy, ale marnie mi to wychodzi. W końcu znajduję błękitne pudełeczko i wysypuję jego zawartość na kuchenne kafelki. Sprawdzam każdą fiolkę, w której powinien być przeźroczysty płyn, ale wygląda na to, że wszystkie są puste.

-Nie, proszę nie dzisiaj. –jęczę sama do siebie i wstaję nieudolnie z podłogi.
Ręce zaczynają drżeć mi przeraźliwie, a nogi krzyczą bym pozostała na ziemi. Uchylam górną szafkę i na moje szczęście znajduję przedmiot, którego szukałam, niemal od razu. Zsuwam się boleśnie po drzwiach lodówki i układam swoje ciało do pozycji leżącej, jedynie głowę pozostawiam w  pionie, opierając ją o lodówkę. Podwijam koszulkę w górę i rozpinam szybko spodnie ciągnąc je w dół, aby odsłaniały moje ciało. Słyszę jak głośno sapię, a każdy oddech sprawia, że mam ochotę wyjąć nóż z szuflady i wbić go sobie w serce, żeby nie cierpieć już dłużej. Drżące ręce nie współpracują ze mną tak jak powinny i warczę z bezsilności w jakiej się teraz znajduję. Nie mogę dłużej czekać, dlatego z zamkniętymi oczami wybijam igłę strzykawki w miejsce nad moim biodrem i przyciskam kciukiem spust, żeby wprowadzić jej zawartość do mojego organizmu. Rozchylam jedno oko, by zobaczyć gdzie dokładnie trafiłam i dziękuję Bogu, że w miarę wszystko się udało. Odrzucam strzykawkę na bok i zamykam oczy, pogrążając się w śnie.

*Luke POV*

Cholera jasna. Sądziłem, że Kathy domyśli się, że nie chcę się z niej tylko ponaśmiewać. Posłuchałem „dobrej” rady Caluma o tym, że dziewczyny lubią jak się z nimi drażnisz i lecą do ciebie jak pszczoły do… kwiatków czy czegoś tam. Uznałem, że to dobry pomysł skoro Cal i Rita są ze sobą tak długo, a ten debil przekazał mi swoje wszystkie „cenne” wskazówki jak to poderwać dziewczynę, więc spróbowałem.

Od samego początku nie podobało mi się to, ale postanowiłem dać wszystkiemu szansę. Kathy jest zupełnie inna niż Rita, co utrudniało mój plan i musiałem się nieźle nagimnastykować, żeby cokolwiek wskórać. Najwyraźniej spierdoliłem po całej linii, bo ma mnie dość i sądząc po jej zachowaniu, znienawidziła mnie jeszcze bardziej w ciągu dosłownie jednej godziny.

Jeszcze ten pocałunek. Co ty do cholery myślałeś Hemmings?! Że rzuci ci się na szyję i wyzna miłość po tym jak nazwałeś ją ostatnią brzytwą którą możesz się chwycić, bo nikt inny nie chce się z tobą przeruchać. Eh, może nie nikt… To ja nie chcę nikogo innego. Chcę tylko jej ust. Nawet tych kamiennych i lodowatych, które całowałem przed chwilą. Teraz gdy zamknęła mi drzwi przed nosem, uświadomiłem sobie jak cudownie smakuje. Mimo, że za wszelką cenę chciałem pobudzić jej wargi by ze mną współgrały, cieszę się, że jednak tego nie zrobiły. To było by dla mnie zbyt łatwe. Powinienem przegrać, by nauczyć się, że nie powinienem jej tak traktować.

Jestem debilem. Nie wiem czy mam wyważyć drzwi i powiedzieć jej, że zachowywałem się jak skończony idiota czy odejść posłusznie tak jak mnie prosiła i chociaż raz w życiu, być jej uległym. Od początku powinienem taki być, ale za cholerę nie wiedziałem, że tak ją ranię całym tym pieprzonym zachowaniem. Nigdy nie dawała tego po sobie poznać. Jedynie wywracała oczami, wzdychała lub odchodziła… i dziś dowiedziałem się że odchodziła z płaczem.  Idealnie to w sobie ukrywała, dlatego jej oschłe słowa raniły moją duszę i nie mogłem uwierzyć, że to przeze mnie jest taka smutna.

Płakała. Płakała na moich oczach. Nie mogłem znieść widoku łez płynących po jej policzkach, dlatego od razu zapragnąłem je zetrzeć. I odepchnęła mnie. Teraz jej się nie dziwię, bo po raz pierwszy dotknąłem ją jako prawdziwy ja, nie jako robot zaprogramowany przez Caluma. Poczułem jakby ktoś wbił mi nóż w serce i zaczął nim kręcić jak kołowrotkiem.


Po całej tej przygodzie ze mdleniem, całowaniem i odepchnięciem mnie przez jedyną dziewczynę, na którą naprawdę mam ochotę, nie tylko cielesną, ale także mentalną zostałem sam na werandzie Kathy z moimi myślami. Kurwa, nie powinienem jej tak nazywać skoro nie chce. Zastanawiam się co musi teraz robić? Jak się czuje i czy znowu płacze? Chciałbym być teraz z nią i wszystko wyjaśnić, ale wzdycham głęboko i schodzę wolno po schodkach. 

___________________
Ciąg dalszy nastąpi. 

piątek, 30 stycznia 2015

One Shot. Part 1. Say my name if you know who I am.

Siedzę w trzeciej ławce pod oknem i za wszelką cenę próbuję nie zasnąć, gdy pani Bloom po raz kolejny tłumaczy Ricie zadanie z geometrii. Opieram się na dłoni i wzdycham przeciągle, robiąc dziwne wzorki na tyle zeszytu. Moja głowa jest zmuszona odchylić się w tył, przez pociągnięcie mojego kucyka. Łapię za włosy i wyrywam się w objęć osoby za mną. Słyszę cichy, zduszony chichot, a zaraz po nim chrząknięcie. Kręcę jedynie głową i wracam do rysowania. Pani Bloom podnosi głos z irytacji tym, że Rita nadal nie rozumie i niemal rwie sobie włosy z głowy. Poprawia okulary i słyszę jak jeszcze raz wpaja w umysł dziewczyny to przeklęte zadanie. Moje włosy ponownie znajdują się w garści Luka i zaczyna za nie ciągnąć bardzo powoli, ale na tyle mocno, że nie udałoby mi się po prostu za nie pociągnąć, żebym się uwolniła. Moja głowa jest niemal na jego ławce, gdy przewracam oczami i spoglądam na jego rozbawioną twarz.

-Puść. –warczę i nie mam zamiaru kolejny raz z nim walczyć. Ma po ludzku odpuścić, bo naprawdę nie mam ochoty używać siły.
-Nie. –odpowiada spokojnie i opiera się łokciem na ławce, dzięki czemu nasze twarze dzieli może piętnaście centymetrów.
-Luke, to nie jest śmieszne. –mówię niewyraźnie i poddaję się w swoim postanowieniu, ponieważ wędruję dłońmi do jego nadgarstków, żeby odepchnąć ode mnie jego ręce.
-Nie masz pojęcia jak zajebiście to wygląda. Moje myśli erotyczne wchodzą właśnie na poziom dla zaawansowanych. –uśmiecha się zadziornie i kładzie lewą rękę na moim ramieniu sunąc nią w stronę dekoltu.
-Luke! –karcę go i w tym samym momencie słyszę krzyk pani Bloom.
-Hemmings, na litość boską, puść Kathy!
-Katherine. –poprawiam ją cicho masując tył głowy, gdy chłopak nareszcie mnie puszcza.
-Pani profesor –zaczyna wzniośle Luke i uwaga wszystkich osób w klasie spada na niego.- Gdyby była pani tak niewyżytym nastolatkiem jak ja… -zaczyna a kilka osób zaczyna rechotać, pani Bloom natomiast kiwa rękami na znak, żeby nawet nie raczył kontynuować. –Naprawdę trudno jest powstrzymać swój pociąg seksualny, zwłaszcza, że przeważająca jest liczba dziewcząt, które uczęszczają na lekcje matematyki wraz ze mną…
-Hemmings, proszę w tej chwili przestać! –wydziera się bezsilnie i siada ciężko na krześle.
-Jak to powiadają, tonący brzytwy się chwyta, a ja zostałem dzisiaj sam z moją pulsującą głębią, która jest już TAK ogromna… -kontynuuje, a ja zrywam się z miejsca, podnoszę torbę z ziemi i zamaszystym krokiem wychodzę z sali, trzaskając drzwiami. Mam gdzieś słowa prośby nauczycielki, żebym nie wychodziła.

Zasrany kretyn. „Tonący brzytwy się chwyta”. Świetnie!
Luke Hemmings to najbardziej specyficzny człowiek na ziemi. Każdego dnia doprowadza mnie do szaleństwa. Zostałam jego ulubioną zabawką do naśmiewania się. Uwielbia mnie ośmieszać i to przy całej szkole. Robi mi non stop kawały, które śmieszą tylko jego, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię. Ja na dobrą sprawę nawet go nie znam. Nigdy nie rozmawiałam z nim w normalny sposób, nie dałam mu żadnego powodu, dla którego mógłby mnie tak poniewierać. Do tego wszystkiego, gdy tylko go mijam, klepie mnie w tyłek, podszczypuje, ciągnie za włosy i ociera się o mnie kroczem przy każdej możliwej okazji, żeby zaimponować kumplom i żeby mnie wkurwić, jakbym była jego pieprzoną dziwką. Z początku myślałam, ze mu się podobam, że chce mnie jakoś poderwać, nawet on mi się podobał i wymyślałam różne scenariusze w głowie, jakby to było gdybyśmy byli parą, ale jak zwykle byłam głupsza niż sądziłam. Logiczne jest to, że taki chłopak nawet się za mną nie obejrzy. Takiemu chłopakowi jest potrzebna szara myszka, którą może poniżać przed swoją paczką i ładnymi laskami, które ślinią się na jego widok. W sumie mogłam się tego domyśleć, ale oczywiście nie byłam na tyle wspaniałomyślna.

Jestem już na parkingu szkolnym, gdy słyszę jak ktoś za mną biegnie. Nawet nie chcę się odwracać, jestem zbyt poirytowana. Wyciągam kluczyki od samochodu, lecz lądują one na ziemi, gdy silna dłoń łapie za mój nadgarstek i odwraca mnie w drugą stronę. Jestem zdumiona, że z taką łatwością udało się mnie odwrócić i to jedną ręką. Przede mną stoi nie kto inny jak Luke i zaciska palce jeszcze ciaśniej na moim nadgarstku. 

-Po raz kolejny tego dnia poproszę cię, Luke, żebyś mnie puścił. I podnieść te przeklęte kluczyki, które przez ciebie wypadły mi z rąk, bo chcę jechać do domu. –syczę w jego stronę i próbuję wyrwać się z uścisku lecz nadaremno.
-A ja kolejny raz powiem: nie. I nie podniosę ich, bo chcę zobaczyć jak ty to robisz i patrzeć przy okazji na twój tyłek. –uśmiecha się leniwie.
-Czego ty ode mnie chcesz, do cholery? Dlaczego mnie poniżasz i walisz na lewo i prawo jakimiś podtekstami, które wyszły mi już bokiem? Zrób chociaż jedną rzecz o którą cię proszę i daj mi święty spokój na jeden dzień. –wylewam z siebie słowa, które cisną mi się na język za każdym razem gdy widzę tego człowieka i jestem bliska płaczu przez całą tą sytuację. Luke najwyraźniej zauważa to w jakim stanie jestem i puszcza moją dłoń. Bardzo niechętnie i kilka razy próbuje znów ją uścisnąć, ale pozwala jej w końcu opaść swobodnie. Kuca i podnosi kluczyki z ziemi, kręcąc nimi między palcami.

-Nie wiedziałem, że czujesz się poniżana… -szepcze cicho na co prycham.
-Nie! W ogóle się taka nie czuję! Zwłaszcza gdy pół szkoły się ze mnie śmieje przez ciebie! Po co to robisz, hę? Sprawia ci to przyjemność, gdy siedzę w kiblu zapłakana po tym jak liżesz się przed moimi oczami z największymi sukami tej budy, po czym klepiesz mnie po tyłku mówiąc jak to byś mnie nie przeruchał, tak?! Mam już tego dość, Luke, znajdź sobie inną ofiarę! –wybucham i czuję jak łzy spływają po moich policzkach. Wycieram je pośpiesznie i odwracam od niego wzrok. Gryzę sobie wnętrze policzka, a dreszcz przechodzi przez moje ciało. Wyciągam rękę w jego stronę oczekując, że odda mi kluczyki, lecz on łapie ją delikatnie okręca na wierzchnią stronę i składa delikatny pocałunek na mojej skórze. Gdy tylko czuję jego ciepłe usta, cała drętwieję i rozszerzam zdumiona oczy. Przenoszę na niego wzrok a on wysyła mi przepraszające spojrzenie.

-Nie chciałem, żebyś się tak czuła.
-W co. Ty. Kurwa. Grasz.?! –akcentuję i podkreślam z maksymalnym naciskiem każde słowo.
-Przepraszam Kathy, ja…
-MAM NA IMIĘ KATHERINE DO CHOLERY! –wydzieram się najgłośniej jak potrafię i opieram się o maskę najbliższego samochodu, wykończona jego zachowaniem. –Myślisz, że nie wiem co robisz? Chcesz teraz udawać potulnego baranka, przepraszając mnie, a gdy ci wybaczę i zaufam  wbijesz mi kolejny nóż w plecy. Wybacz, ale tym razem to nie zadziała. –wyrywam z jego dłoni moją własność i zmierzam do samochodu. –A i jeszcze jedno. –kontynuuję, podpierając dłoń na talii. -Musisz znaleźć inną brzytwę… -wzruszam ramionami i wsiadam do auta, odjeżdżając.

Bezczelny dupek! Teraz mu się na przeprosiny zebrało? Wyglądało to naprawdę prawdziwie, że gdyby nie robił mi codziennie tych świństw uwierzyłabym mu w jego zapewnienia. Ale wiem, że on chce tylko ponownie się ze mnie ponabijać. Ciekawość bierze górę i zerkam w tylnie lusterko, żeby zbadać jego zachowanie. Nie zauważam go nigdzie. I tu oto mamy kolejny dowód na to, że nie dość że jest beznadziejnym człowiekiem to w dodatku tchórzem. No i dobrze, niech spierdala.

Wyjeżdżam na główną drogę i pędzę najszybciej jak potrafię w stronę mieszkania. Przez całą podróż nie myślę o niczym innym jak o wszechogarniającej mnie niemocy i zmęczeniu, które ewidentnie działa mi już na nerwy. Mam ochotę zatrzymać samochód na poboczu, przeczołgać się na tylnie siedzenia i najzwyczajniej w świecie zasnąć. Powieki same mi się zamykają, mimo że jest we mnie tyle adrenaliny i rozjuszenia, że trudno jest mi wytłumaczyć to co się teraz dzieje.

Gdy tylko parkuję przed domem, zabieram torbę i idę w stronę drzwi. Momentalnie czuję jakby ktoś przyjebał mi łopatą w ryj, gdy widzę siedzącego na moich schodach Luka. Nie wiem co mam robić. Wsiąść z powrotem do samochodu i jechać do Afganistanu żeby mnie zastrzelono czy podejść do tego frajera, strzelić mu w ten głupi pysk i przejść po nim jak po nowej wycieraczce?

Luke wstaje i poprawia swoje sterczące włosy dłonią. Moje nogi robią się jak z waty i lekko się cofam zakładając ze zdenerwowania włosy za ucho. Skąd on kurwa, w ogóle wie gdzie mieszkam?! Ma jakieś biuro detektywistyczne, do cholery? Podchodzi do mnie, a ja nieruchomieję. Naprawdę nie wiem co mam zrobić. Co on zamierza zrobić? Co powie? Chcę usłyszeć to co ma do powiedzenia… Tak, niech mówi.

-Słucham. –mówię z udawaną pewnością i zakładam ręce na piersiach.
-Możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę mi przykro z tego powodu. Nie chcę, cię z żaden sposób wykorzystać… no może w jeden, -szczerzy się głupio i ponownie poważnieje-  ale mówię najszczerszą prawdę i jeśli nie chcesz, żebym do ciebie mówił, ani no nie wiem… przebywał z tobą, to oczywiście, to zrozumiem Kathy… -zaczął tłumaczyć, ale ja tylko warknęłam i ominęłam go idąc w stronę mieszkania. Rozłożył ręce jakby nie rozumiał mojego zachowania. –Nie skończyłem, wracaj!
-Ja skończyłam Luke. Po jasną cholerę tu przychodzisz skoro nawet nie znasz mojego imienia? Setki razy mówiłam ci, że mam na imię Katherine, nie Kathy.
-Przecież to, to samo.
-Nie! To nie jest to samo. Tylko jedna osoba może na mnie mówić Kathy i tą osobą nie jesteś ty!
-Ale przecież to jedno i to samo imię, więc nie rozumiem dlaczego się na nie, nie zgadzasz…
-A czy ty zgadzasz się na Lukas?!
-Przecież wiesz, że nienawidzę jak ktoś tak na mnie mówi.- warczy z irytacją.
-I widzisz, tym się różnimy. Ja szanuję ciebie, chociaż najchętniej wydrapałabym ci oczy, a ty nie szanujesz mnie, mimo iż zapewniasz, że chętnie byś mnie przeleciał. –tłumaczę i wzdycham ciężko, zmęczona tak bardzo, że podpieram się dłonią o balkon werandy.
-Naprawdę chętnie bym to zrobił –mówi oblizując usta i wierci niespokojnie nogami.

Pojebany. No pojebany. Nie potrafię inaczej go nazwać. Jest niemożliwy i cholernie pewny siebie, zakłamany, dodatkowo samo jego spojrzenie sprawia, że czuję się dziwnie i nienawidzę tego uczucia.

-Idź stąd. Nie chcę cię tu widzieć i nie chcę słuchać co masz mi do powiedzenia… -zaczynam spokojnie i przejeżdżam sobie dłonią po twarzy –Nie chcę wiedzieć co chcesz zrobić a czego nie chcesz, w jaki sposób chcesz mnie przeprosić czy jak chcesz zniszczyć mój kolejny dzień. Żałuję, że wpadliśmy na siebie w życiu i gdybym miała okazję cofnąć czas zrobiłabym to bez wahania. Muszę odpocząć Luke… od ciebie i twoich słów jak i czynów, które ciągną mnie w dół, a nie powinny. Najlepiej, żebym usnęła już na dobre, bo nie mam ochoty przechodzić kolejnego dnia, w twoim świecie gdzie jestem tylko karaluchem, którego deptasz, ale nie na tyle mocno, żeby go zabić, tylko żeby zmęczyć. Nieustannie i na okrągło. –podczas mojego monologu podszedł do mnie blisko i wpatrywał się w moje usta chcąc za wszelką cenę spić z nich każde słowo. Ja natomiast opierałam się bezsilnie o balustradę i bawiłam się palcami. –Proszę, Luke… muszę odpocząć. –szepczę cicho i niekontrolowane łzy wypływają spod moich powiek. Pozwalam im płynąć swobodnie i spadać na koszulkę. Luke delikatnie dotyka mojego policzka, żeby zatrzymać łzy.

-Przepraszam. –mamrocze cicho i trze kciukiem o moją skórę. Jego palce są lodowate i gdyby nie ta letnia aura uznałabym, że jest środek zimy. Dzięki nim trzeźwieję odrobinę i prostuję się na nogach, odpychając lekko jego dłoń. Patrzę prosto w jego błękitne oczy, które wydają się być pełne smutku i wstydu.
-Idź już… -szepczę i spuszczam wzrok na dół.
-Nawet nie wiesz jak bardzo mi przykro, chciałbym to zacząć inaczej…
-Idź już. –powtarzam surowiej, przerywając jego tłumaczenia, nadal na niego nie patrząc.
-Katherine, proszę nie odrzucaj mnie, zmienię się, przysięgam, już taki nie będę, pro…
-Przestań! Po prostu przestań kłamać i zostaw mnie w spokoju… -dziwne uczucie zaczyna przejmować kontrolę nad moim ciałem i kręci mi się w głowie. Wędruję dłonią, żeby rozmasować ból i ciemność zasłania mój umysł, powodując niefortunny upadek w ramiona chłopaka.



_________________________

Ciąg dalszy nastąpi. 

niedziela, 4 stycznia 2015

One Shot. And since you left.

Wchodzę tylnimi drzwiami do pubu. Nie byłem w nim już tak długo, że zapomniałem jak bardzo kochałem przebywać w tym miejscu. Teraz nieustannie przypomina mi o czasie, którzy najchętniej wymazałbym z pamięci. Tyle cudownych chwil i radosnych wspomnień wiąże się z „The Smiles” i to boli mnie najbardziej.
Witam się z udawanym uśmiechem z Joshem i kieruję się do jego przebieralni. Trochę jest mi dziwnie tutaj po prostu być, wieszać kurtkę na jego wieszaku, nastrajać swoją i tak nastrojoną gitarę i pić to jego cholerstwo nazywane bursztynową wodą życia. Na dodatek ten jego pieprzony kot niemal wchodził mi na głowę i śmierdział jak stare skarpety. Ohydztwo. Nie wiem właściwie po co to robię. To nie ma najmniejszego sensu, a gwarantuje mi jedynie większego doła.
Wyglądam przez kurtynę i mój wzrok dokładnie skanuje salę. Najpierw przez dłuższą chwilę wpatruję się w Eda, który brzdękoli na tej swojej małej gitarze z zamkniętymi oczami. Zazdroszczę mu opanowania i perfekcji, o którą nawet nie musi się starać, bo wszystko wychodzi mu nadzwyczaj łatwo i pięknie. Wzdycham i spoglądam w stronę baru, a serce od razu przyspiesza. Wiedziałem, że przyjdzie. Wiedziałem, że z nim. Naprawdę tu jest i uśmieje się słodko zapewne z ich cudownej konwersacji. Jest taka, jaka była, gdy przychodziła tutaj ze mną. Szczęśliwa. Że też nie boli ją świadomość tego, że pozbawiła mnie ulubionego miejsca na ziemi… A może nawet o tym nie wie?
Nie mogę tak im się przyglądać, nie teraz, kiedy jestem jeszcze opanowany i uwolniony od emocji. Po występie będę mógł odetchnąć. Jak na razie nalewam sobie całą szklankę gorzkiej whiskey i przechylam jej zawartość do swojego gardła, drażniąc je niczym płomieniami. Wciągam gwałtownie powietrze i odchrząkuję mierzwiąc włosy. Josh podaje mi gitarę i życzy powodzenia. Mam ochotę prosić go, żeby mnie udusił, ale jedynie mu dziękuję i wychodzę na sceną, gdzie czeka na mnie krzesełko obok Eda.
Siadam na nim najzwyczajniej w świecie, a Carl ustawia stojak z mikrofonem tuż przed moimi ustami. Ed parzy na mnie wymownie, ale nie mam ochoty się przedstawiać i tłumaczyć tym wszystkim nawalonym osobą dlaczego tu jestem. Kiwam jedynie głową w stronę przyjaciela, że możemy zacząć, a ten przytakuje ze smutkiem.
Nie jestem pewien czy przyswoił już słowa piosenki, które mu wczoraj wręczyłem, ale najważniejsze jest to, że ja znałem je aż za dobrze. W razie czego przejmę pełną kontrolę i może jakoś nam wyjdzie. Nabieramy powietrza w tym samym czasie i patrzymy na publiczność. Moje oczy wędrują tylko w stronę Emmy, która wolno sączy swojego drinka patrząc się w stronę tego kutasa.
Pierwsze dźwięki docierają do moich uszu i zaczynam śpiewać.
Now I don't wanna hate you                                                        (A więc, nie chcę cię nienawidzić)
Just wish you'd never gone for the man                     (Żałuję tylko, że poleciałaś na tego gościa)
And waited two weeks at least                                       (I nie poczekałaś chociaż dwóch tygodni)
Before you let him take you                                                           (Zanim pozwoliłaś mu się wziąć)

I stayed true                                                                                                              (Mówiłem prawdę)
I kind of knew you liked the dude from private school      (Właściwie wiedziałem, że podobał ci się koleś z prywatnej szkoły)
He's waiting for the time to move                    (On czekał na właściwy czas by wykonać ruch)
I knew he had his eyes on you                                                 (Wiedziałem, że ma na ciebie oko)

He's not the right guy for you                              (On nie jest odpowiednim facetem dla ciebie)
Don't hate me cos I write the truth                              (Nie znienawidź mnie, bo piszę prawdę)
No I would never lie to you                                                          (Nie, nigdy bym cię nie okłamał)
But it was never fine to lose you                    (Ale stracenie ciebie nigdy nie było w porządku)
And what a way to find out                                             (Co za sposób by się o tym dowiedzieć)
It never came from my mouth                                        (To nigdy nie przeszło przez moje usta)
You never changed your mind                                                             (Nigdy nie zmieniłaś zdania)
But you were just afraid to find out                                     (Ale po prostu bałaś się dowiedzieć)
But fuck it, I won't be changing the subject I love it       (Ale pieprzyć to, nie zmienię tematu, uwielbiam to)
I'll make your little secret public its nothing                     (Upublicznię twój mały sekret, to nic)
I'm just disgusted with the skeletons you sleep with in your closet to get back at me      
 (Jestem po prostu zdegustowany szkieletami, z którymi sypiasz w szafie, by się na mnie odegrać)
Trapped and I'm lacking sleep                                                ( Jestem uwięziony i brakuje mi snu)
Fact is you're mad at me because I backtrack so casually           (Faktem jest, że jesteś na mnie zła, bo tak łatwo się cofam)

You're practically my family                                                         (Jesteś praktycznie moją rodziną)
If we married then I'll guess you'd have to be                                     (Jeśli bylibyśmy pobrani, to wydaję mi się, że musiałabyś być)
But tragically our love just lost the will to live                              (Ale tragicznie nasza miłość po prostu straciła wolę życia)
But would I kill to give it one more shot                           (Ale czy zabiłbym, by dać temu jeszcze jedną szansę?)
I think not                                                                                                                         (Myślę, że nie.)
Na jej twarzy pojawia się tysiąc emocji i cieszę się, że ją to ruszyło. Zatyka sobie dłonią usta, a w kącikach jej oczu pojawiają się łzy. Siedzi na stołku barowym i drży słuchając słów piosenki, bo wie, że każde z nich jest najszczerszą prawdą. Takiej reakcji po niej oczekiwałem. Całkowitego rozchwiania emocjonalnego i poczucia uzasadnionej winy. Nie chciałem zemsty i to na pewno nie jest zemsta. Ja tylko pokazuję jej co zrobiła, jak bardzo mną to wstrząsnęło, i że to nie było w porządku zostawiając mnie z dnia na dzień dla innego. Bawiła się moimi uczuciami, bo doskonale wiedziała, że zrobiłbym dla niej wszystko, bo kochałem ją… za bardzo.
I don't love you baby                                                                                    (Nie kocham cię, skarbie)
I don't need you baby                                                                             (Nie potrzebuję cię, skarbie)

I don't want you no                                                                                                    (Nie chcę cię, nie)
Anymore                                                                                                                                        (Już nie)
I don't love you baby                                                                                    (Nie kocham cię, skarbie)
I don't need you baby                                                                             (Nie potrzebuję cię, skarbie)

I don't want you no                                                                                                    (Nie chcę cię, nie)
Anymore                                                                                                                                        (Już nie)

Wstaje z miejsca i porywa za sobą torebkę. Dupek biegnie za nią pytając co się dzieje, ale mu nie odpowiada. Wstaję z miejsca podążając za nimi wzrokiem, po czym czochram Eda po jego rudej czuprynie i oddaję mu honory, żeby dokończył śpiewać moją piosenkę. Wiem, że zrobi to wyśmienicie.
Kładę ostrożnie gitarę na stoliku Josha i z całych sił staram się nie rozpierdolić sobie łba i ścianę. Josh stoi trochę zdenerwowany czekając na mój wybuch złości, ale nic takiego nie następuje. Jedyne co robię to narzucenie na siebie kurtki i zabranie butelki okropnego Red Label’a.
Wychodzę tyłem tak samo jak wszedłem. Bez gitary, ale za to z alkoholem. Wyciągam z kieszeni siedem tabletek nasennych. Siedem. Tyle samo ile to miesięcy ukrywała przede mną zdradę i idealnie odgrywała rolę słodkiej dziewczyny naiwnego Nialla Horana. Biorę duży łyk trunku i szybkim krokiem zmierzam prosto przed siebie. Zaczynam nucić własną piosenkę i prycham bezradnie czując jak moje oczy zaczynają szczypać.
My thoughts just get ahead of me                       (Moje myśli po prostu wybiegają przede mnie)
Eventually I'll be fine I know that it was never meant to be                  (W końcu będzie dobrze, wiem, że nigdy nie miało być)

Either way I guess I'm not prepared          (Tak czy inaczej myślę, że jestem nieprzygotowany)
But I'll say this                                                                                                                (Ale powiem to)
These things happen for a reason and you can't change             (Takie rzeczy nie dzieją się bez powodu i nie można ich zmienić)
Take my apology                                                                                       (Przyjmij moje przeprosiny)
I'm sorry for the honesty                                                                         (Przepraszam za szczerość)
But I had to get this off my chest                                              (Ale musiałem to z siebie wyrzucić)

Wkładam tabletki do ust, wszystkie siedem na raz i po raz kolejny przystawiam szyjkę butelki do ust. Zamykam oczy i wiem w stu procentach że jestem gotowy. Przecież takie rzeczy nie dzieją się bez powodu. I chyba nie bez powodu wpadam na drobną dziewczynę. A właściwie ona wpada na mnie. Nie, rzuca się w moją stronę krzycząc, żebym tego nie robił. Okay, po prostu przewala mnie na ziemię i rozsiada się na mojej klatce piersiowej, tłukąc w nią pięściami, przy tym wrzeszcząc, żebym wypluł tabletki. Robię to odruchowo, a ona daje mi z liścia w twarz tak mocno, że przez chwilę nie kontaktuję się ze światem. Gdy otwieram zdezorientowany oczy, anioł, który uratował mi życie uśmiecha się promiennie i jest to najpiękniejszy widok jaki mogę sobie wyobrazić.


Dla Lucy <3