*Katherine POV*
Jestem zwinięta w kulkę i leżę na kuchennych kafelkach błądząc myślami w
odrealnione miejsca. Porozrzucane przeze mnie przedmioty psują porządek, który
zrobiłam rano przed pójściem do szkoły. Patrzę w górę na zegarek wiszący na
ścianie i uświadamiam sobie, że byłam nieprzytomna przez jakieś pół godziny. Ponownie
przenoszę wzrok na podłogę, gdzie jest błękitne pudełko, rozsypane płatki
śniadaniowe, roztrzaskany na drobne kawałki talerz, plastikowa miska w której
zawsze robię ciasteczka czekoladowe, torebeczki herbaty i trzynaście pustych strzykawek.
Podnoszę rękę, żeby jedną dosięgnąć, dokładnie tą którą miałam niedawno w
biodrze. Obracam ją kilkakrotnie w dłoni, do czasu aż nie zaczyna ponownie
drżeć.
Niepewnie podnoszę się z podłogi i na moje szczęście nie kręci mi się
już w głowie. Podciągam swoje spodnie i poprawiam włosy. Biorę z blatu szafek jabłko i zaczynam je powoli jeść, żeby dostarczyć organizmowi trochę witamin. Omijam
bałagan, który narobiłam i idę do salonu. Później będę się przejmować
sprzątaniem. Miękka kanapa odpręża moje napięte mięśnie i nie mam ochoty się
już nigdy z niej ruszać.
Słyszę szelest lub coś w rodzaju drapania w drzwi. To pewnie znowu ten
zasrany kot sąsiadki rysuje mi pazurami po drzwiach. Nie jestem pewna czy chce
mi się to sprawdzać i czy jestem na tyle silna, żeby chodzić sobie swobodnie, gdy pół godziny temu wykonałam zastrzyk przed kolejny atak, ale dźwięk ten
irytuje mnie do tego stopnia, że postanawiam zobaczyć co się dzieje.
Podnoszę nie powoli stając chwiejnie na nogach. Nie jest źle,
przynajmniej wszystko widzę. Lekkie zawroty głowy do których się przyzwyczaiłam
nie przeszkadzały mi w funkcjonowaniu. Drapanie nie ustawało, a ja na szczęście
uczułam się na tyle dobrze, żeby w końcu odpędzić tego przeklętego kocura z
mojej posesji. Przekręcam klucz w zamku i otwieram na rozcież drzwi. Biały puchaty
kot miałczy na mojej wycieraczce, po czym odchodzi spokojnie najzwyczajniej w
świecie.
Moje serce staje na moment, gdy widzę Luka siedzącego na pierwszym
schodku z głową spuszczoną w dół i dłońmi położonymi na ramionach. Nie jestem
pewna czy mam się odzywać, by na niego nawrzeszczeć za to, że nie odszedł, czy
po prostu zamknąć drzwi i nie dać mu żadnego znaku, że go widziałam. Obie opcje
wydają mi się dobre, więc postanawiam zmieszać jedną z drugą, więc podchodzę do
niego cicho i siadam na tym samym schodku. Nie zauważa, że koło niego siedzę,
więc przyjmuję tą samą pozycję co on i czekam cierpliwie. Najwyraźniej ma
zamknięte oczy i błądzi gdzieś myślami.
Całkiem przyjemnie jest z nim siedzieć, w całkowitej ciszy, kiedy nawet
nie wie, że siedzę koło niego. Nie rzuca żadnych podtekstów, nie szczypie mnie
po dupie, po prostu jest. Jego towarzystwo w tej chwili pomaga mi odetchnąć i
uspokoić oddech spowodowany moim stanem. Mam ochotę go nawet przytulić, za to
że tutaj jest. Że nie odszedł tak na dobre jak go o to prosiłam, ale uszanował
na tyle moje słowa, że nie wparował mi do domu.
-Luke… -odzywam się nieśmiało, a on podskakuje na dźwięk swojego imienia
wydobywającego się z moich ust.
-Przepraszam, że ciągle tu jestem, powinienem iść, nie chcę ci
przeszkadzać! –wykrzykuje i wstaje jak poparzony. –Ja… przepraszam za dzisiaj,
za wszystkie inne dni i wszystko co ci zrobiłem, Katherine…
-Ta… -mówię tylko i patrzę na niego. Wydaje się być zmieszany całą tą
sytuacją. Nie wie co teraz powiedzieć, co zrobić, podobnie jak ja.
-Myślałem o tym, dlaczego straciłaś przytomność… Jadłaś coś dzisiaj? –pyta
łagodnie, a mnie robi się niedobrze na samo wspomnienie tego co się przed
chwila wydarzyło.
-Oczywiście –odpowiadam, naginając lekko prawdę, bo jedzeniem nie można
nazwać kawałka jabłka i gryza kanapki od koleżanki o dziewiątej rano.
-To może jesteś w ciąży..? –pyta głupio i pewnie gryzie się teraz w
język, że coś takiego wyszło z jego ust.
-W przeciwieństwie do każdej laski w naszej szkole, jestem dziewicą,
więc jeśli cudowne zapłodnienie przez Anioła Gabriela naprawdę wybrało mnie na
wychowanie małego Jezusa, to można powiedzieć, że tak. W przeciwnym razie jest
to nie możliwe. –mówię, a ja jego twarzy widać zdziwienie, ekscytację,
pożądanie i na koniec zmusza się, żeby być na powrót poważnym.
-Okay, to może…? –zaczyna i drapie się po głowie wymyślając kolejną
przyczynę mojego omdlenia. –Ćpiesz? –pyta poważnie, a mi wnętrzności przewracają
się na drugą stronę. Ucisk sprawia, że mam ochotę zwymiotować cały
żołądek, żeby się tylko pozbyć nieprzyjemnego uczucia.
-Lepiej jak już wejdę do środka. –mówię cicho i wstaję ze swojego
miejsca idąc w stronę wejścia.
-Kathy… -zaczyna cicho i podąża za mną.
-Katherine –poprawiam go natychmiast i dodaję –Nie powinno cię tu być.
-Pozwól mi wejść, sprawdzić czy wszystko gra.
-Oszalałeś?! Nie wpuszczę cię… -krzyczę, będąc już w progu i toruję
swoim ciałem wejście do mieszkania.
-Katherine, chcę tylko się upewnić… -nie ustępuje i próbuje mnie
przesunąć na bok.
-Upewnić, czego? Luke, to naprawdę nie czas i miejsce na twoje debilne
wybryki, proszę, nie…! –chcę go zatrzymać, ale jest silniejszy. Wchodzi do
środka i skanuje salon. Wszystko jest w jak największym porządku, jedynie
nadgryzione jabłko leżące na stoliku kawowym, psuje cały efekt. –Wyjdź! –mówię ostro
i modlę się, żeby nie spojrzał w prawo w stronę kuchni. Aniołowie i wszyscy
święci ze mną nie współpracują i spojrzenie Luke jest wryte w podłogę w kuchni.
Idzie w stronę bałaganu nie reagując kompletnie na moje prośby.
-Miałem… miałem rację? –pyta trącając czubkiem buta strzykawki. Nie chcę
nawet na niego patrzeć czując wstyd i zażenowanie. –Odpowiedz!!! –wrzeszczy tak
głośno, że aż piszczę z przerażenia i czuję łzy pragnące wypłynąć z kącików
oczu.
-To nie tak jak myślisz… -szepczę cicho i spuszczam wzrok na dół.
-Kurwa mać, Kathy!!! Jak możesz to robić, co ci to daje?! Jest ci lepiej
jak dasz sobie w żyłę?!
-A co cię to w ogóle obchodzi? Nic o mnie nie wiesz! Nie obchodzę cie
przecież, więc po co się odzywasz?
-Kretynko, odchodzisz mnie i to bardzo, nie po to czekałem na schodach
jak pies, żeby powiedzieć ci że gówno mnie obchodzisz, tylko po to, że się w
tobie zakochałem i nie pozwolę, żebyś spieprzyła sobie życie! –wykrzykuje
wszystkie słowa na jednym tchu i jestem pewna, że po przeanalizowaniu nich ma
ochotę zakopać się pod ziemię. Stoję oszołomiona z lekko otwartymi ustami i
wstrzymuję powietrze w płucach. Jest zdrowo pierdolnięty.
-Nie nazywaj mnie Kathy… -mówię jedynie, a on przewraca teatralnie
oczami.
-Czy ty mnie, kurwa, w ogóle słyszałaś?
-A czy ty słyszałeś mnie?
-Dlaczego to robisz, Kathy? –pyta wskazując ręką na strzykawki.
-Nie twój zasrany interes, będę ćpała ile mi się podoba, Lukas. –chcę
zakończyć rozmowę, ale podchodzi do mnie i mocno chwyta za ramiona lekko
potrząsając.
-Ani mi się waż… -grozi i niemal mnie paraliżuje swoim ostrym
spojrzeniem.
-Nie mogę cię tak nazywać? Ojejku dlaczego? –udaję głos przejętej
dziewczynki i uśmiecham się zadziornie.
-Nie, nie możesz! Wiesz, że mówił na mnie tak, mój skurwysyński ojciec,
który pobił mnie miliard razy i nie życzę sobie, żeby kiedykolwiek „Lukas”
wyszło w twoich ust. Zrozumiałaś?! –krzyczy i czuję, że trafiłam w najczulszy z
jego punktów.
-Nie wiedziałam, przepraszam. –szepczę i naprawdę jest mi przykro, że go
zraniłam.
-Więc skoro ty do wiedziałaś się czegoś o mnie, ja oczekuję tego samego
od ciebie. –rozgrywa to sprytnie i jego uścisk trochę łagodnieje. Wzdycham i
kapituluję.
-Mój brat nazywał mnie Kathy –tłumaczę zwięźle i nie chcę dłużej ciągnąć
tego tematu chociaż wiem, że Luke tak szybko nie odpuści.
-I co z tego? Tylko on może cię tak nazywać? To niepojęte! Własny brat
mówi tak słodko do narkomanki?
-Już nie mówi. –dodaję, lekceważąc nazwanie mnie narkomanką, bo naprawdę
nie mam ochoty mu tłumaczyć, co te wszystkie strzykawki robią na podłodze.
-Zrozumiał w końcu, że na to nie zasługujesz? –kpi, zakładając ręce na
piersi.
-Nie. Po prostu nie żyje.
_____________________
Ciąg dalszy nastąpi.
_____________________
Ciąg dalszy nastąpi.