Biegnę tak
szybko, jak to tylko możliwe. Mroźny wiatr miota moją kurtką i szalikiem.
Błagam, tylko żebym zdążył przed zamknięciem.
Ludzie
dziwnie na mnie patrzą i kiwają głowami w geście współczucia lub zdenerwowania.
Szarpię za drzwi od kwiaciarni w tym samym momencie, co dziewczyna w środku,
ale siła mojego pociągnięcia jest o wiele silniejsza niż zamierzałem.
Ciało
czarnowłosej kobiety zderza się z moim torsem i słyszę jak jęczy niewyraźnie
masując dłonią czoło.
-Au. –wymyka
się z jej ust i odsuwa się ode mnie.
-Przepraszam.
–mówię obronnie i chcę wejść do środka, lecz tarasuje mi ona drogę.
-Właśnie
zamykałam, przykro mi. –tłumaczy nadal trąc palcami o skórę.
-Nie!
–krzyczę nagle, na co rozszerza z przerażenia swoje oczy. –To znaczy, nie. Um…
czy mógłbym jeszcze coś wybrać? Błagam, to strasznie ważne. –wyjaśniam ciszej i
czekam na reakcję dziewczyny. Stoi zwyczajnie i przygląda mi się. Przeczesuje
włosy do tyłu i wzdycha.
-Spieszy mi
się.
-Proszę,
zajmę tylko minutkę.
-Nie zbyt mi
się chce obsługiwać cię po tym… zdarzeniu. Dzisiejszy dzień może stać się
gorszym w każdej chwili, więc najlepiej będzie jeśli wyjdę stąd jak najszybciej
się da i zakopię się w łóżku z lodami i filmem z Kutcherem albo Goslingiem. –
tłumaczy i macha pękiem kluczy przed moimi oczami.
-Odprowadzę
cię na tą randkę z twoimi przystojniaczkami, nawet kupię ci po drodze
dwulitrowe pudełko z lodami w tęczowych kolorach i zadbam, żeby poduszki leżały
pod idealnym kątem, tylko błagam sprzedaj mi jakieś kwiaty, bo bez nich będę
trupem w przeciągu minuty od wejścia do mieszkania. –proszę ją niemal jednym
tchem i badam jej zachowanie. Wywraca teatralnie oczami i otwiera drzwi
kwiaciarni, zapraszając mnie do środka ze sztucznym uśmiechem.
Przygryzam
lekko wargę i dziękuję. Gdy tylko wchodzę przyjemna woń kwiatów drażni moje
nozdrza. Nie ma ogromnego wyboru, ale nie będę narzekać. Jest walentynkowy
wieczór, więc same najpiękniejsze sztuki stają już dawno w wazonach u
ukochanych partnerek. Odpędzam od siebie niepotrzebne myśli i spoglądam na
ekspedientkę, która jest wyraźnie niezadowolona z mojego pobytu w tym miejscu.
-Cóż…
-zaczynam niepewnie i podchodzę do
pomarańczowych róż pstrykając palcami w odstającego liścia. – Może mi
doradzisz?
-To zależy
dla kogo miałyby być te kwiaty. I nie przypominam sobie, żebyśmy byli na „ty”.
–fuka unosząc brwi do góry i zakłada sobie dłonie na piersiach.
-Wybacz
–prostuję się i wyciągam dłoń w jej stronę. – Liam. –przedstawiam się
grzecznie, ale ona na to nie reaguje. Odwraca się do mnie tyłem i wyjmuje z
wysokiego wiadereczka drobne, różowe kwiatuszki.
-Podobają ci
się, Liam? –podkreśla moje imię i nie odrywając wzroku od kwiatów zaczyna
dobierać wstążki, kokardki i jeszcze więcej roślinek w podobnych odcieniach.
Krząta się po sklepie, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi.
-Um… -stękam
jedynie i drapię się po głowie.
-Goździki.
–tłumaczy i bierze kolejne łodygi tych kwiatów wkomponowując je w resztę
bukietu. Jest skupiona na swojej pracy, nieco sfrustrowana moją obecnością, ale
nadal skoncentrowana i dokładna.
-Jakie… ja…
cóż. –chcę zacząć jakąkolwiek luźną rozmowę, ale nie chcę pogarszać jej stanu.
–To jakie… te lody? –wykrztuszam z siebie i pozwalam sobie na nią spojrzeć.
-Pistacjowe,
ale spoko nie musisz się fatygować, twoja dziewczyna na pewno nie byłaby
zadowolona z faktu, że latasz z jakąś obcą laską po supermarkecie w walentynki
w poszukiwaniu jakiś zasranych lodów. –mówi spokojnie i okręca w dłoniach
bukiet patrząc czy wszystko jest tak jak to sobie postanowiła. Cichy pomruk
zadowolenia wypływa z jej ust i podrzuca kwiaty w moją stronę. Ledwie co udaje
mi się je złapać.
–Nie ma za
co, Liam. Mam nadzieję, że miło spędzisz ten wieczór. –otwiera drzwi i czeka
cierpliwie, aż łaskawie ruszę z miejsca i wyjdę. Stoję jak wryty. Przygwożdżony
do podłogi przez jej zachowanie.
Skanuję
uważnie jej sylwetkę, aż wreszcie zatrzymuję wzrok na jej twarzy. Jest
zniecierpliwiona, jakby trochę smutna i zła jednocześnie. Oczy są dla mnie
zagadką, ani nie zielone, ani nie niebieskie czy brązowe. Po prostu
nieokreślone, ale intrygujące. Długie rzęsy pomalowane czarnym tuszem, żeby
lekko podkreślić kontury oczu. Nic poza tym. Usta ma wąskie, niespecjalnie duże,
w kolorze jasnego różu. Nos zgrabny, mały i naprawdę uroczy. Czarne włosy z
przedziałkiem na środku, sięgają jej do połowy piersi i są idealne proste.
Moje badania
przerywa mi dźwięk przychodzącej wiadomości, więc niechętnie patrzę w ekran telefonu.
Od: Allison
Nie znasz się chyba na
zegarku, Liam. Nie chcę, żebyś przychodził. Nie fatyguj się już. To chyba na
tyle.
Do: Allison
Jestem już w drodze.
Wzdycham
lekko i kręcę głową. Jak zwykle obrażona o byle gówno. Patrzę na dziewczynę
przede mną i mam większą ochotę z nią spędzić ten dzień, niż na przepraszaniu
swojej własnej dziewczyny. Wyjmuję portfel z kieszeni spodni i podchodzę do
niej.
-Ile? –pytam
zbyt smutnym głosem i wpatruję się w pieniądze w przegródce czekając na jej
odpowiedź.
-Wystarczy,
że wyjdziesz, bo serio nie mam ochoty, spędzić w tym sklepie nawet sekundy
dłużej. –odpowiada sucho.
-Nie
wygłupiaj się. Powiedz ile i już mnie nie ma.
-Na mój
koszt, a teraz cześć. –fuka i wychodzi na zewnątrz, więc od razu za nią podążam
i przyglądam się jak zamyka drzwi.
-Hej, no bez
przesady! Ile za te kwiaty? –naciskam i łapię ją za ramię, gdy się odwraca.
Patrzy na moją dłoń, tak długo, aż jej nie puszczam.
-Powiedziałam,
że na mój koszt. To znaczy, że nie musisz za nie płacić. Uznaj to za wyraz
uprzejmości z mojej strony. Miłego wieczoru, Liam. –odpowiada spokojnie lecz
przy ostatnim zdaniu głos trzęsie się jej niebezpiecznie i najzwyczajniej w
świecie odchodzi.
Jezu, co z
nią jest? W życiu nie spotkałem tak pokręconej laski, no przysięgam.
-Ej! Jak
masz na imię?! –krzyczę, podążając za nią wzrokiem w tłumie ludzi.
-Maggie
–jęczy i przyspiesza kroku.
Chcę dodać
coś jeszcze, ale wiem, że nie ma to najmniejszego sensu. Chcę powiedzieć jej,
że idę w dokładnie tym samym kierunku co ona, ale chyba nie zamierzam jej
ponownie denerwować. Jestem jakieś dwadzieścia metrów od niej i zadaje się, że
nie zauważyła mojej obecności za sobą.
Wyjmuję
telefon z kieszeni i widzę kolejną nie przeczytaną wiadomość.
Od: Allison
Liam, nie przychodź.
Nie chcę, żebyś kiedykolwiek pojawiał się w moim życiu ponownie. Żegnaj.
Wlepiam oczy
w ekran i czytam wiadomość jakąś setkę razy. Czy ona właśnie zerwała ze mną
przez sms’a, przez to, że spóźniłem się jakiś pieprzone pięć minut?! Ten dzień
to jakaś porażka.
Do: Allison
Jestem już niedaleko.
Przepraszam skarbie.
Niemal od
razu otrzymuję odpowiedź.
Od: Allison
Nie rozumiesz!? Nie
przychodź!
Nie mam
ochoty ponownie się z nią kłócić, więc ignoruję widomość i zmierzam w kierunku
jej domu, przy okazji przypadkowo śledząc Maggie. Wyciąga z torebki paczkę
chusteczek i spuszcza głowę w dół. Chyba nie będzie teraz płakać?
Chcę do niej
podbiec i zapytać się co się stało, ale ostatecznie tylko zwalniam jeszcze
bardziej. Idę za nią powoli i cały czas obserwuję jej ruchy. Wchodzi w alejkę,
gdzie niezbyt często można zobaczyć żywą duszę, bo właściwie wiele osób tutaj
nie mieszka. Zaczyna prószyć śnieg, a latarnie przydrożne świecą już od dawna
nadając miastu romantyczną aurę, jak to na czternastego lutego przystało.
Maggie rzuca
wściekle chusteczką o ziemię i zaczyna biec. Przeskakuje szybko po schodkach i
męczy się z zamkiem od czarnych drzwi. Udaje się jej je otworzyć i wpada szybko
do środka. Wzdycham jedynie i wychodzę z alejki, zmierzając do mieszkania Allison.
Idę tym razem
szybkim krokiem, bo nie chcę wysłuchiwać od niej kolejnych narzekań i
pretensji. Moja dziewczyna mieszka zaledwie kilka minut od ekspedientki z
kwiaciarni, więc docieram tam dość szybko. Trzynaście minut spóźnienia chyba
nie robi wielkiej różnicy. Nie zamierzam nawet dzwonić dzwonkiem do jej drzwi.
Wchodzę jak do siebie i zsuwam buty ze stóp.
Rozglądam
się po mieszkaniu, ale na parterze najwyraźniej jej nie ma. Powoli człapię po
schodkach na piętro, aż docieram do ich końca i otwieram drzwi do sypialni Allison.
Moje serce
zaczyna bić z podwójną siłą, a ręce niemal świerzbią, żeby pourywać wszystkim
głowy. Moja dziewczyna siedzi na kolanach, jak mi się wydawało, tylko jej
przyjaciela, Jacoba. Ewidentnie nie tylko na nim siedziała. Oni się
obściskiwali.
Allison i
Jacob. Moja Allison i kumpel Jacob.
Nie wiem
kiedy mnie to ominęło, ale zdecydowanie nie jestem z tego zadowolony. Biorę
głęboki wdech, a Allison wstaje i podchodzi do mnie spokojnie. Mam ochotę
rozszarpać ich na strzępy, ale trzymam nerwy na wodzy.
-Liam
–zaczyna delikatnie, bez żadnego poczucia winy czy wstydu co w obecnej sytuacji
jest dla mnie popieprzone –Prosiłam, żebyś nie przychodzi.
-Co ty kurwa
myślałaś?! Że nie przyjdę do własnej dziewczyny w walentynki?! –z każdym słowem
podnoszę nieznacznie swój głos – I cholera, co to ma znaczyć, co!? Dlaczego on
tu jest, dlaczego cię obmacywał, czemu mu na to wszystko pozwoliłaś?! –chwytam
ją za ramiona w zamiarze potrząśnięcia nią, ale zaraz puszczam wiedząc, że to
nie jest najlepszy ruch.
-Nie. –mówi
jedynie, czego za chuj, nie rozumiem i zaczyna schodzić na parter. Natychmiast
za nią kroczę i gdy jest już przy drzwiach wyjściowych, odwracam ją w swoją
stronę.
-Alli, no!
–krzyczę, ale wyraz jej twarzy się nie zmienia.
-Powiem to
tylko raz, Liam i nie oczekuj, że jakiekolwiek twoje słowa wpłyną na moją
decyzję. –zaczyna, a ja potwierdzam głową – Nie kocham cię. –wali prosto z
mostu, przez co moje serce się zatrzymuje- Nigdy cię nie kochałam i choćbyś nie
wiem co zrobił, nigdy cie nie pokocham. Umawiałam się z tobą dla zabicia czasu
i dla świętego spokoju od moich rodziców, którzy uważali, że mężczyzna taki jak
ty będzie dla mnie idealnym, opiekuńczym i troskliwym kochankiem, który zadba o
moją przyszłość w należyty sposób. Zapewne mają rację i nie jest mi na rękę to
mówić, tym bardziej krzywdzić twoje uczucia w ten sposób. Posłuchaj…
-kontynuuje i otula dłońmi moją twarz. – Idź do kogoś, najlepiej do dziewczyny.
Powiedz jej jak obrzydliwą jestem szmatą i że zniszczyłam ci ten dzień, jak i
całe życie i po prostu pieprz ją tak mocno jak potrafisz, wylewając w ten
sposób wszystkie smutki, którymi cię obdarzyłam. Wyżyj się, dobrze ci to zrobi.
–całuje mnie lekko w usta i odsuwa się ode mnie. Jestem w kompletnym szoku i
serio nie wiem co mam powiedzieć czy zrobić, bo w tym momencie cały mój
dotychczasowy świat legł w gruzach. –Miło było cię poznać. –dopowiada cicho i
spuszcza głowę w dół.
-Cześć
–mówię pewnie i mam ochotę dodać coś więcej, ale jedyne co robię to wyjście z
jej domu.
Nie odwracam
się, żeby spojrzeć czy patrzy jak odchodzę. Nie chcę trafić tu już nigdy
więcej. Jeśli ona nie chce mnie to i ja nie chcę jej. Sama zdecydowała, a ja
jak zwykle będę się musiał dostosować.
Jeśli
przypomnę sobie te wszystkie wspólnie spędzone chwile to szlag mnie jasny trafi,
bo wiem, ze dla niej nie są prawdziwe. Nigdy nie brała tego na poważnie.
Dlaczego nie
powiedziała mi o tym wcześniej? Może inaczej by się to wszystko potoczyło, może
umiałbym się z tym pogodzić i zostalibyśmy przyjaciółmi. Na chuj ja o tym teraz
myślę?! Właśnie mnie zdradziła i wyznała, że nigdy mnie nie kochała, do
cholery.
Jedyne co
powinno być teraz w mojej głowie to najbliższy bar z kurewsko dużym wyborem
alkoholi. Tak, to jest plan na teraz! Przebiegam na drugą stronę ulicy, na
szczęście nie będąc potrąconym przez szare audi i wpadam do baru, od razu
krzycząc.
-Dla każdego
kolejka na mój koszt!
Słyszę ciche
wiwaty uznania i siadam na krześle barowym opierając łokcie o blat. Wysoka
cycata blondynka podchodzi do mnie i opiera fikuśnie podbródek o swoją dłoń.
-Zdrada,
odrzucenie, wredna dziewczyna, wkurwiająca sprzedawczyni w kwiaciarni, problemy
rodzinne czy po prostu zły dzień? –pyta i zmusza, żebym popatrzył jej w oczy.
-Wszystko
skarbie. –kwituję i wzdycham ciężko. Co? –Skąd wiesz o kwiaciarni? –pytam
mieszamy.
-Masz w
dłoni kwiaty, słodziaku. Skojarzyłam fakty. –tłumaczy i stawia przede mną niską
szklankę nalewając mi ją ponad połowę, przezroczystą cieczą. –Pij. –zachęca.
-Była
przepiękna! –mówię zaraz po tym jak przechylam całą zawartość szklanki.
-Dziewczyna,
która nie chciała tym kwiatów?
-Dziewczyna,
która mi je sprzedała. I to są goździki. Jeszcze… -podstawiam szkło pod szyjkę
butelki i tym razem nalewa mi ją do pełna. Dziękuję kiwnięciem głowy i wypijam
gorzki, piekący napój.
-W taki
tempie zapomnisz i o jednej i o drugiej, skarbie.
-A jeżeli
chcę zapomnieć? –pytam trzymając szklankę w górze. Barmanka łapie moją rękę i
nalewa wódki.
-W takim
razie, na zdrowie! –uśmiecha się przelotnie i idzie obsłużyć innych klientów,
który piją dziś na mój koszt.
~*~
Po godzinach
opowiadania Mirandzie mojego nędznego życia i wypiciu zbyt dużej ilości wódki,
kończę relacjonować mój dzień.
-I wiesz co
mi powiedziała? Żebym kogoś przeleciał! –mówię najbardziej pijanym głosem i
padam głową na blat lady. Słyszę jej chichot i czuję jak ciągnie mnie za włosy.
Wszystko zaczyna wirować, ale staram się to ignorować i utrzymać głowę w
pionie.
-Pomogłabym
ci, ale wiesz… Nie chcę, żebyś czegoś żałował –zaśmiała się na głos i puściła
moje włosy, ale na szczęście głowa nie zleciała bezwładnie na dół.
-W dniu
dzisiejszym nie ma czego żałować –mamroczę i przysuwam do niej szklankę. Kiwa
tylko palcem i gładzi mnie po policzku. Zamykam oczy pod wpływem jej
delikatnego dotyku.
-Idź do
domu, Liam. Jesteś zajebany, napalony i zraniony. Spacer do domu cię otrzeźwi,
zwal sobie na kanapie i idź spać, żeby przestać myśleć. Tak będzie najlepiej,
skarbie. –mówi z troską i stuka paznokciem po moim nosie.
-Dobra.
–narzekam i wstaję z krzesła, lądując prawie na podłodze, ale w porę
przytrzymuję się lady. Wyjmuję portfel i wyciągam z niego trzy studolarówki.
–Za wszystko… dzięki Merida.
-Miranda. Wracaj
bezpiecznie. –śmieje się, podając mi bukiet goździków i kręci z dezaprobatą
głową.
Ani mi się
śni wracać bezpiecznie, wolałbym, żeby przejechała mnie ciężarówka. Właściwie
przy braku mojej koordynacji jest całkiem możliwe, że moje życie zakończy się
dzisiejszego wieczoru.
Patrzę na
wyświetlacz telefonu który ukazuje 23:43. Zdążę do sklepu, żeby kupić jakiś
alkohol i wrócę do domu tak jak radziła mi Meri… Miranda. Odsuwane drzwi Tesco otworzyły
się przede mną jak pieprzony Sezam dlatego grzecznie im podziękowałem, wziąłem
koszyk i zacząłem szukać działu monopolowego. Po drodze dotykam wszystkich
szafek, lodówek i innych rzeczy, bądź osób, których definitywnie nie
powinienem.
W moim
koszyku znalazły się już skarpetki, nie wiem dlaczego, ser żółty, lays’y
paprykowe, dezodorant, co najśmieszniejsze – damski, długopisy żelowe z
brokatem, na oko około osiem czekolad różnych firm i smaków, żarcie dla kota,
chociaż takowego nie posiadam, ale spodobał mi się ten na opakowaniu, dwie
butelki wódki, chociaż zastawiałem się czy nie wziąć trzeciej, ale głos w
sklepie prosił o zakończenie zakupów, więc ruszyłem dalej. Przechodzę koło
mrożonek i wyjmuję z zamrażalki frytki karbowane, gdy nagle mów wzrok przykuwa
zielone pudełko, dwulitrowych lodów pistacjowych.
Odkładam
koszyk na ziemię i trzymam w dłoniach lody uważnie im się przyglądając.
Powinienem od razu tu przyjść, przed pójściem do baru. Kupić te jebane lody i
iść do Maggie, żeby ją przeprosić.
-Proszę
pana. Zamykamy. –grzeczny głos kobiety sprowadza moje myśli na ziemię.
-Muszę
zapłacić. –mówię sam do siebie, ale całkiem donośnym głosem.
-Musi pan.
–potwierdza z uśmiechem i idzie ze mną do kasy.
Pakuje moje
zakupy w reklamówkę i wydaje resztę. Mroźne powietrze zaczyna mi doskwierać
zwłaszcza, że jest po północy, jestem pijany i mam istny mętlik w głowie. Na
ulicach nikogo nie ma, samochody też przestały jeździć, więc plan mojej
przypadkowej śmierci nie wypali. Idę naprawdę powoli, mimo że jest mi cholernie
zimno. Nie chcę wracać do domu. Nie chcę iść już nigdzie. To doprawdy przykre,
że jestem samotnym singlem, który wraca tempem żółwia w walentynkową noc, żeby
zajebać się jeszcze bardziej.
Nagle staję
na środku chodnika patrząc w ciemną uliczkę i wiem gdzie mnie doprowadzi.
Przygryzam wargę i waham się kilkakrotnie czy mam w nią wejść czy nie. Mój stan
pomaga mi zdecydować.
Idę już całkiem
prosto i muszę przyznać, że podczas drogi od początku do końca tej dróżki nie
zachwiałem się ani razu. Na schodach było gorzej, ale jakoś się udało. Staję na
wycieraczce i przed jakiś czas (długi czas) wycieram swoje podeszwy. W końcu
decyduję się zapukać. Mój oddech jest coraz bardziej niespokojny w oczekiwaniu
na otwarcie tych przeklętych drzwi. Wydaje mi się, że sterczę tu całą
wieczność, więc pukam jeszcze raz, i jeszcze raz.
Nadaję sobie w myślach miano „kretyna”. Może
ona nie chce mieć gości? Może śpi, w końcu jest już późno? Może pomyliłem drzwi
i otworzy mi zaraz mięśniak z bejsbolem w dłoni, za zakłócanie ciszy nocnej?
Drzwi jednak
się otwierają, a w nich stoi definitywnie dziewczyna z kwiaciarni. Ma na sobie
szare dresy, puszysty kremowy sweter, czarne okulary na nosie i włosy w
nieładzie.
-Co ty kur…?
Człowieku, do cholery, jest środek nocy. Chryste, skąd wiesz gdzie ja mieszkam
i czego chcesz? –pyta z niepokojem i próbuje ujarzmić włosy.
-JA…!
–Zaczynam zbyt gwałtownie i zbyt głośno, na co Maggie odskakuje lekko na bok. –
Lód. –mówię to ostro, nie takim tomem jakiego chciałem użyć.
-Przepraszam?!
Myślisz, że kim ja jestem…?!
-Nie! Mam do
ciebie lody… pistacjowe. –tłumaczę i wyjmuję w reklamówki zielone pudełko.
–Jestem pijany. –mówię, bo w tamtym momencie uznałem, że to dobre rozwiązanie.
-Okay… Nie
chcę twoich lodów, twoich odwiedzin, ani ciebie w szczególności pijanego, więc
jakbyś mógł…? –powoli zamyka drzwi, ale ją powstrzymuję.
-Potrzebuję…
-szepczę i opieram czoło o zimną framugę drzwi.
-Czego?
-Nie wiem…
-przyznaję szczerze i zaczynam myśleć co to mogłoby być.
-Więc po co
tu przyszedłeś? –szepcze tak samo jak ja i jej oczy łagodnieją.
-Chyba by
trochę z tobą poprzebywać. –przyznaję i osuwam się na wycieraczkę.
-Łoł, koleś,
trzymaj pion i wracaj do siebie.
-Jesteś zła?
–oczywiście, że jest kretynie.
-Nie, tylko
wolałabym, żebyś nie umierał na moich schodach. –próbuje mnie podnieść, ciągnąc
za rękę, ale jest mi tu za wygodnie.
-Dlaczego
płakałaś? –pytam i patrzę na nią. Jest niebezpiecznie blisko, tak blisko, ze
chcę jej spróbować. Jej mina robi się smutna, jakby ponownie miała się
rozpłakać.
-Nie chcę o
tym rozmawiać.
-I tak nie
będę pamiętał, więc… śmiało. –zachęcam, na co wzdycha i kuca koło mnie.
-Jeśli
zacznę ci opowiadać, zamarzniemy. –tłumaczy i lekko się uśmiecha.
-Kupiłem
skarpetki. –wypalam nagle i słyszę jej przepiękny rozbawiony śmiech.
–Przygotowałem się! –mówię pokazując skarpetki, jak się okazuje są różowe jedne
w białe, a drugie w niebieskie kropeczki. – Mam jeszcze alkohol, na rozgrzanie,
oczywiście. Czekolady, chipsy, frytki, ser żółty… oh i jeszcze coś dla kota,
ale wiesz… ja nie mam kota.
-Ja mam.
–oznajmia i przeczesuje dłonią włosy, przy okazji stukając zębami z zimna.
Jest mi jej
szkoda. Nie potrzebnie tu przychodziłem. Jest smutna, a ja powoduję, że
dodatkowo jest zakłopotana. Czuję się źle. Wstaję nieudolnie i wpycham ją lekko
do środka. Wciskam jej w dłonie reklamówkę i kwiaty, które sama mi zrobiła, i
przełykam głośno ślinę. Wszystko to, lepiej jej się przyda niż mnie.
-Przepraszam,
pójdę już. –mówię i odwracam się szybko.
-Zaczekaj!
–krzyczy i chwyta mnie za rękaw kurtki. –Potrzebuję…
-Czego?
–pytam, nie odwracając się w jej stronę.
-Słuchacza.
-Też już
wiem czego potrzebuję…
-Czego?
-Słuchaczki.
–odwracam się w jej stronę i widzę jak płacze.
Nim mogę
przemyśleć swoje czyny, przyciągam ją do siebie i całuję mocno. Otulam jej
drobne ciało i podnoszę do góry. Jest zaskoczona podobnie jak ja, ale chyba
oboje tego potrzebujemy. Jej ręce jeżdżą po tyle mojej głowy, a ja głaszczę jej
plecy.
Wychodzę z
nią niepewnie do środka. Jest tak kurewsko delikatna, idealnie jej potrzebuję. Wydaje
z siebie cichutki pomruk i przejeżdża dłońmi po moich ramionach. Zamykam nogą drzwi,
by chłód nocy nie wtargnął jej do mieszkania.
-Nie
powinienem. –mruczę pomiędzy pocałunkami i odstawiam ją na podłogę.
-Tak. –mówi speszona
i odsuwa się ode mnie.
Czuję jej
brak. Brak jej ciepła i dotyku. Spuszcza głowę na dół i bawi się końcem swetra
pozbywając się z niego niewidzialnego pyłku. Oddycha głęboko, zakładając pasmo
czarnych włosów za ucho. Oboje nie wiemy co zrobić. Chociaż jestem pijany i
zdaję sobie z tego sprawę, że prawdopodobnie jutro nie będę niczego pamiętał,
to nie wiem co mam powiedzieć. Palnę zaraz coś idiotycznego, nie myśląc nad
tym, ale w tym momencie mam w głowie pustkę. Jedyne co chcę zrobić to ponownie
ją pocałować. Albo nawet pieprzyć, jak radziła mi Allison. Nie. Nie posłucham
jej.
-To… chyba,
cóż… Dobry moment, żeby się poznać, prawda? –pytam, a ona podnosi wzrok i
patrzy na mnie z lekkim uśmiechem.
-Chyba. –odpowiada
cicho i wzrusza ramionami.
-To ty
opowiesz mi dlaczego płakałaś, ja opowiem ci dlaczego się upiłem, a potem
zaczniemy się całować, okay? –podchodzę do niej bliżej i podnoszę jej głowę za
podbródek.
-Będzie nam
potrzebny alkohol i przekąski, Liam. –sugeruje, a mnie robi się cieplej w
środku wiedząc, że pamięta moje imię.
-Dobrze, że
nas zaopatrzyłem, prawda Maggie? –śmieję się cicho, a ona ciągnie mnie za rękę
do salonu.
-Wiesz co? –pyta
i popycha mnie na kanapę. –Zaczniemy od końca. –oznajmia i siada na mnie
okrakiem, przysuwając się od razu do pocałunku.
Jej usta są
miękkie, słodkie i bardzo subtelne. Nie spieszy się, pozwalam jej prowadzić tą
powolną, niesamowicie przyjemną torturę. Rozsuwa zamek mojej kurtki i pozbywa
się mojego okrycia. Przysuwa się jeszcze bliżej i otula moją szyję ramionami.
-Gdybyś nie
był pijany, nie wskoczyłabym na ciebie. –szepcze, gdy zaczynam całować miejsce
za jej uchem i schodzę coraz niżej.
-Mhmy…
-mruczę jedynie w jej skórę, nie przestając jej całować.
-Nie jestem
pierwszą lepszą laską, którą uda ci się przelecieć. –broni się jeszcze mocniej
i rozsuwa moją bluzę. Wyplątuję się z niej nieudolnie i zaraz przyciskam
ponownie jej ciało do swojego.
-Nie chcę
cię przelecieć. –tłumaczę i ściągam z niej sweter, pod którym ma jedynie czarny,
koronkowy biustonosz.
-Dobrze. –jęczy
cicho, gdy moje zimne palce dotykają jej nagich pleców.
-Dobrze. –powtarzam
za nią i błądzę dłońmi po jej talii.
-O kurwa. –jęczy
i odchyla głowę jeszcze dalej.
-Naprawdę
nie chcę cie przelecieć. – wzdycham i ponownie odnajduję jej usta.
-Mmm… więc
nie rób tego. –przeciąga moją koszulkę przez głowę, a ja całuję ją coraz
namiętniej i coraz zachłanniej.
Przyciskam ją
do siebie i przewracam na kanapę, gdzie nad nią góruję. Cholera jasna. Paznokciami
rysuje ślady na moich plecach, gdy ocieram się o nią z góry na dół. Wzdycha cichutko,
podczas gdy ja nie przestaję obdarowywać jej ciało pocałunkami.
-Liam. –szepcze,
więc odrywam się od niej i patrzę z góry jak ciężko oddycha. Zakrywa dłońmi twarz
i uśmiecha się. -Nienawidzę walentynek. –podsumowuje i gładzi moje ramiona,
podążając wzrokiem za swoimi dłońmi.
-Całe
szczęście jest już piętnasty. –odpowiadam spokojnie. Patrzymy na siebie długo.
-Pójdę po
alkohol. –śmieję się do Maggie i wyplątuję z jej objęć.
-To ja
zrobię coś do jedzenia. –proponuje.
Jestem
szczęśliwy, że nie zaszło między nami nic innego. To nie było by dobre i dla
mnie i dla niej. Czulibyśmy się niezręcznie i głupio.
Resztę nocy
przegadaliśmy, ubrani w swoje rzeczy, oczywiście, popijając drinki i jedząc
wszystkie te paskudne rzeczy, które zdołałem kupić. Koło czwartej Mag zasnęła słodko
przy filmie, który sama wybrała, a ja przykryłem ją kocem, pocałowałem w czoło,
nakarmiłem jej kota i wróciłem do domu, zostawiając rzecz jasna numer swojego
telefonu na stoliku kawowym.
___________________________
Dla wszystkich tych, którzy mają dziś chujowy dzień, męczący pracą w szkole, czy męczący innymi przeciwnościami losu.
Życzę Wam wytrwałości i radości na dni kolejne, wierzę że dacie radę i wszystko będzie w jak największym porządku.
(wiem, że walentynki były tydzień temu, ale akurat teraz udało mi się to cholerstwo skończyć.)
Miłego... życia? xx
Do następnego misie <333
ja sie kuwa pytam
OdpowiedzUsuńDLACZEGO JA NIE DOSTAŁAM TAKIEGO LIAMA NA WALENTYNKI, PRZEPRASZAM?!
po 1: Alison ma ode mnie w ryj, pindziaaaa -.-
po 2: Jacob ma ode mnie w ryj, kutasiarz, ew -.-
po 3: Liam`owi proponuję wspólne picie
po 4: Miranda>>>>>>>>>>>
po 5: SKARPETKI ♥
po 6: żarcie dla kota, MAGGIE MA PIEPRZONEGO KOTA ! *.*
po 7: ulżyj sobie, przeleć ją - tak bardzo Agnes.
po 8: idź do domu, zwal sobie na kanapie i idź spać - welcome to Agnes`s world
po 9: JUŻ MYSLAŁAM ZE BEDZIE AGNESOWE RUCHANKO OMFG
po 10 : znajcie moją litość, mój walentynkowy Liam może dojść spóźniony, już go przyjmę niech wam będzie lel ._.
dziękuję, idę kichać i smarkać dalej :*
Nie wiem jakim cudem jeszcze nie roztrzaskałam telefonu o ścianę, skasował mi komentarz. ROZUMIESZ TO?! Jaki cham -.-
OdpowiedzUsuńPostaram się jednak wszystko odtworzyć, bo już prawie miałam skończony, a zaraz mnie szlag trafi.
Soł tak.
Allison - szmateksów nie brakuje na tym świecie
Jej kolega do towarzystwa powinien zostać wyrzucony przez Liama na zbity pysk. Zarycie ryjem o asfalt to jego przeznaczenie. Od przeznaczenia nie ma ucieczki.
Ta barmanka wygrała rozdział, jest boska xd
Payne'a podziwiam za względne opanowanie. Chociaż nie sposób nie zanucić "Topiłem smutki w butelce wódki" xd
I kwiaciarka... Po pierwsze rewelacyjny gust co do kwiatów, po drugie doskonale znam ten sposób spędzania walentynek, chociaż mi dokłada się jeszcze rocznica śmierci dziadka.. Taki tam cudny dzień.
Oni też byli sobie przeznaczeni. Widzisz? Nie oszukali przeznaczenia, temu Jacobowi też się to nie uda. Tak tylko mówię..
Cudowne, rewelacyjne, boskie.
Kocham <3