środa, 11 marca 2015

The Love Promise. Harry and Michelle. Part 8.

Krzątałam się po kuchni, przygotowując kolację dla Lilly. Siedziała grzecznie na wysokim stołku przy wyspie kuchennej, tak jak ją o to prosiłam. Rączki miała położone na blacie, a nogami machała to w przód to w tył. Dwa kucyki, które zrobił jej przed godziną Harry, kompletnie nie wyglądały jak te pierwotne. Jeden był w połowie głowy, a drugi nawet nie przypominał kucyka. Była to gumka zaplątana na koniuszkach jej włosów. Odgarnęła niesforne fale z czoła i oblizała usta, kiedy postawiłam przed nią talerz z jedzeniem. Wzięła kanapkę w rączki i wsadziła ją do buzi. Usiadłam na stołku obok i przyglądałam jej się jak je.
Cieszę się, że mogę to robić. Moja mama często tak robiła. Po prostu mi się przyglądała. Mnie doprowadzało to niemal do szaleństwa, ale teraz gdy sama jestem matką, uważam jej zachowanie z przeszłości za zupełnie naturalne. Lilly spojrzała na mnie szybko i przełknęła kęs chleba. Oparłam sobie podbródek na dłoni i uśmiechnęłam się do niej lekko.
Zazdroszczę jej. Zazdroszczę jej mnie. Tego, że mogę zrobić jej kanapkę i że mogę na nią patrzeć. Że może do mnie przyjść i najzwyczajniej w świecie się przytulić. Ja już nigdy tego nie doświadczę, dlatego tak strasznie zależy mi na tym, żeby zapamiętała z dzieciństwa jak najwięcej się da, i żeby te wspomnienia były żywe i trwałe. Nawet te drobne i całkiem niewinne gesty przypominają mi jak cudownie jest być dla kogoś całym światem. Chcę, żeby to czuła. Nie zniosłabym tego, że musiałaby cierpieć tak samo jak ja.
Harry wchodzi do kuchni przeczesując swoje włosy do tyłu. Jest ubrany jedynie w szare dresy, które są naprawdę nisko na biodrach. Gołymi stopami kroczy w naszą stronę, a mnie zapiera dech w piersiach, ponieważ uwielbiam jego stopy, nie wiem co jest w nich takiego fascynującego, ale podobają mi się i to bardzo. Gdy jest blisko Lilly targa jej włosy powodując jeszcze gorsze zniszczenie jej fryzury i daje jej mocnego całusa w czubek głowy. Chichocze jedynie i kontynuuje jedzenie. Harry przesuwa się w moja stronę i obejmuje dłońmi moje policzki. Uśmiech nie schodzi u z twarzy, gdy lekko pociera kciukami o moją skórę.
-Jak się czujesz? –zapytał cicho i pozwolił sobie na pocałowanie mojego nosa.
-Całkiem dobrze. –odparłam i przymknęłam oczy przypominając sobie jak miłe było dla mnie to uczucie gdy jego dłonie po raz pierwszy mnie dotknęły.
Pocałował mnie leciutko. To nawet nie było pocałunek. To było muśniecie wargami, lekkie podrażnienie moich ust, tylko po to żeby sprawdzić jak zareaguję. Doskonale mnie zna. Wie kiedy chcę uroczego całusa a kiedy namiętnego pocałunku, w którym oboje się zatracimy. Uśmiech oznacza, że chcę to zacząć powoli i subtelnie, a wypuszczony oddech, która sam za mnie odpowiada, oznacza, że pragnę dużo więcej. Co najważniejsze, sama o tym nie wiedziałam, bo tą teorię rozpracował i upublicznił Harry. Wykonuję to nieświadomie, a on i tak dokładnie wie, co zadowoli mnie najbardziej.

-Michelle! Nareszcie jesteście tak cholernie się cieszę, że ta ciota pozwoliła ci przyjść! –wydziera się Niall gdy tylko przekraczam próg salonu.
-Właściwie to Zayn musiał mnie przekonywać, żebym tu przyszła. –tłumaczę całując przyjaciela w policzek.
-To nie zmienia faktu, że to ciota. –wzrusza ramionami i kładzie dłoń na moich plecach prowadząc do kuchni. –Tu nasz kubek… -mówi wciskając mi plastik do dłoni- Tu masz wódkę, tam są piwa, w lodówce są przepojki, żarcie jest w salonie. Nalej sobie czego będziesz chciała i przyjdź do nas, okay? –pyta podekscytowany trącając biodrem o kant szafki. Nie robi to na nim najmniejszego wrażenia, ale patrzy na mnie wyczekująco, kiwam jedynie głową i już go tu nie ma.
Wyciągam sok pomarańczowy z lodówki i napełniam swój kubek. Ciągnę nieduży łyk i opieram się o stojące obok krzesło. W sumie nie chcę tam z nimi siedzieć, zwłaszcza, że nie ma ze mną Zayna, bo razem z Lou i Liamem przygotowują niespodziankę urodzinową dla Harrego.
Jeśli o mnie chodzi nie mam pojęcia co mogłabym mu kupić. Nie znam go. To znaczy poznałam go półtorej roku temu, a przytuliłam tyle razy, że zdołam policzyć to na palcach moich rąk. Pierwszy raz u niego w domu, gdy go poznałam. To strasznie dziwaczne. Ogólnie chyba tylko z nim jestem w dziwnej sytuacji, której nie do końca rozumiem. Louisa znam dużo krócej, a zachowujemy się jak stare dobre małżeństwo. Wygłupiamy się, śmiejemy, przytulamy się, jemy z tego samego talerza i czasem nawet zasypiamy razem w tym samym łóżku na imprezach wtuleni w swoje ciała. Nie jesteśmy ze sobą i nigdy nie będziemy, bo Louis jasno wyraził się, że zostawi mnie dla kogoś specjalnego i o wiele lepszego od niego. Nie to, że chciałabym z nim być, bo nie chcę, ale w sumie jego zachowanie jest… odmienne.
Louis, Niall, Zayn, Liam i Harry stali się nierozłącznymi przyjaciółmi i zawsze trzymają się razem. Wszyscy polubili mnie tak szybko jak ja polubiłam ich, ale wydaje mi się, że zawsze trzymają dystans, jeśli Harry jest w pobliżu. Wiem, że chodzi tu o niego, a nie o moją przeszłość o której wie jedynie Niall. Mam te podejrzenia, ponieważ gdy za każdym razem któryś z nich mnie obejmuje, czy całuje w policzki lub po prostu dobrze się razem bawimy, Harry opuszcza pomieszczenie. Myślałam z początku, że nie chce ze mną spędzać czasu i nie odpowiada mu moje towarzystwo, ale wszelkie moje wątpliwości zawsze rozwiewał Zayn, który tłumaczył, że Harremu jest po prostu ciężko. Setki raz pytałam o co tak dokładnie chodzi, ale nigdy nie uzyskałam odpowiedzi.
A cholernie potrzebowałam tej onieśmielającej obecności Stylesa. Facet przez swoją pewnego rodzaju tajemniczość mnie ciekawi i pociąga. Lubię gdy na mnie patrzy nawet jeżeli mnie to krępuje. Chyba ogólnie go lubię, a nawet mogłabym stwierdzić, że podoba mi się, kurewsko. Dlaczego jednak ucieka? Rozmawiając z nim zawsze jest ostrożny, jakby bał się cokolwiek powiedzieć. Rozmawiamy ze sobą, to oczywiste, ale nie w tak naturalny sposób jak z każdym innym. Jest miły, ale obojętny. I wydaje mi się, że ta obojętność jest wymuszona. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Drzwi kuchni otwierają się i do pomieszczenia wchodzi główny aktor moich myśli. Prostuję się zerkając na niego i zaraz wlepiam wzrok w swój prawie pusty kubek. Obracam go powoli w dłoniach, podczas gdy Harry nie rusza się nawet o milimetr.
-Um… -zaczyna nieudolnie i drapie się w tył głowy. Spoglądam na niego i przygryzam wargę. Opada ramieniem na drzwi lodówki, ale szybko się zbiera do porządku. –Przyszedłem po… tak. –mruczy pod nosem i wyciąga sok z lodówki. Rozgląda się po pomieszczeniu i wzdycha. –Nie wiesz gdzie Niall trzyma kubki? –pyta grzecznie i przekłada ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Nie wierzę, że zwracam uwagę na takie rzeczy. Kręcę głową odpowiadając tym samym na pytanie jakie mi zadał i ponownie słyszę jego westchnięcie. Przez moje myśli przebiega obraz tego jak wzdycha tuż przy mnie, ale natychmiast ignoruję to wyobrażenie. Harry przeszukuje szafki i jest coraz bliżej mnie.
-Harry… -mówię delikatnie i wypijam końcówkę mojego soku. –weź mój, nie będę już piła. –informuję i wyciągam dłoń z moim kubkiem w jego stronę.
-Dzięki. –szepcze uroczo i bierze ode mnie plastik. Nalewa do niego napój i obraca kubek w tą stronę, gdzie przed chwilą były moje usta. Bardzo powoli przykłada wargi do tego miejsca i sączy pomarańczową ciecz. Ponownie zagryzam wargę i nieustannie się w niego wpatruję. Jest przystojny i to cholernie. Chciałabym coś zrobić, żebyśmy wyszli z tej dziwnej strefy dystansu, ale nie jestem pewna czy uda mi się kiedykolwiek to zrobić przez jego onieśmielające zachowanie. Może rzeczywiście nie chce być moim przyjacielem, ani nikim innym, więc powinnam opuścić, prawda?
-Michelle –mówi z pasją i odstawia kubek na blat z mną. Jego zapach trafia do moich nozdrzy i aż muszę się przytrzymać szafki, żeby się nie przewrócić. –Niall zaraz zacznie cię szukać –mówi spokojnie, a jego palce odgarniają kosmyki moich włosów za ucho. Wciągam ze świstem powietrze i zerkam na jego drugą dłoń, którą zacisnął w pięść jakby musiał się przed czymś powstrzymywać.
-Już idę. –mówię nieświadomie, a nogi same odchodzą, pozostawiając Harrego w tyle.
Cholera jasna, nie mam pojęcia dlaczego tak łatwo odpuściłam okazję przebywania z nim sam na sam. Drażni mnie ta sytuacja, że nie możemy po prostu zwyczajnie ze sobą rozmawiać, bo ciągle jest ta niezręczna aura. Dystans i tajemniczość. Cholera no.
Gdy tylko wchodzę do salonu Niall radośnie podnosi dłonie w górę i zachęca, żebym do niego podeszła. Siedzi na podłodze, tak jak reszta imprezowiczów, a na środku podłogi kręci się butelka po pustej Coronie. Siadam posłusznie i w tym samym momencie chłopak zanosi się śmiechem i wskazuję na osobę którą szyjka butelki właśnie wskazała. O ile dobrze pamiętam jest to Megan i wyraźnie nie jest zadowolona ze swojego losu. Dziewczyna  sięga do kubeczka z karteczkami gdzie napisane są zadania i porusza zabawnie brwiami trzymając nas wszystkich w niepewności.
-Oby to był seks na stole… -marzy głośno Niall a Megan prycha głośno.
-Chciałbyś frajerze! –odpowiada z kpiną dziewczyna i zakłada ręce na piersiach.
-Oh… -mruczy cicho mój przyjaciel.
-Trzy wspólne shoty. Chodź do kuchni po wódkę frajerze. –śmieje się i ciągnie Horana za rękę.
Wszyscy zgromadzeni chichoczą i śledzą ich wzrokiem dopóki nie znikają za filarem. Rozglądam się po pomieszczeniu i widzę największy nieład jaki kiedykolwiek tutaj powstał. Sterta czerwonych kubków, butelek i opakowań po przekąskach wala się po podłodze, ale najwyraźniej nikomu to nie przeszkadza. Rob, znajomy Nialla ze szkoły wstaje i przycisza lekko muzykę i jest to niczym balsam dla moich uszu. Nagle słychać typowy dla Horana śmiech i wyzwiska, a chwile potem pojawia się z powrotem w salonie, ciągnąc Harrego za ramię, a Megan drepta zaraz za nimi.
-Mam, mam! Wszystko, mam. Możemy zaczynać Meg! –krzyczy entuzjastycznie i zmusza Harrego do siadu, wciskając go między mnie a Joshuę.
-Przepraszam –jęczy cicho Harry, a ja jedynie się uśmiecham. –Niall, stary, serio nie chcę w to grać!
-Morda Styles! Nie możesz chodzić raz w życiu zrobić po mojemu?!
-Gdy tak robię mamy same kłopoty –marudzi i próbuje wstać, ale ręka Nialla na jego głowie szybko go powstrzymuje.
-Nie tym razem, zaufaj.
Harry wzdycha, a Niall szybko nalewa do sześciu kieliszków wódki stawia je na podłodze i patrzy wymownie na Megan. Każde z nich pije trzy z nich bez przepijania i chłopak klaszcze w dłonie podając butelkę do zakręcania dziewczynie.
-Błagam Boże, żeby to znowu nie był Niall. –szepcze Meg i porusza butelką. Kręci się ona długo aż w końcu wskazuję w moim kierunku. Nie bardzo wiem czy chcę w to grać, ale Niall wmawia mi że to świetny pomysł i wciska kubek w dłonie. Wyciągam karteczkę i czytam na głos.
-Bita śmietana na łokciach, cokolwiek to znaczy.
-Nigdy nie widziałem, żeby robiły to dwie laski! –podekscytował się Joshua. –Przyniosę.
-Niall o co chodzi? –pytam cicho nachylając się nad jego uchem.
-Musicie wstać, wycisnąć bitą śmietanę na swoje łokcie i w tym samym czasie ją zlizać z drugiej osoby. –tłumaczy i szczerzy się głupio gdy zobaczył chłopaka który niósł sprej.
-Dawać łokcie ślicznotki! –woła a Harry poprawia się na miejscu i słyszę jak przełyka głośno ślinę. Zerkam na niego szybko, ale Niall pogania mnie żebym wstała. Zimna śmietana ląduje na moim i Megan łokciu i zaczynamy się śmiać same do siebie.
-Smacznego –mówię i podnoszę łokieć na wysokość jej ust.
Przylegamy do swoich skór w tym samym momencie i zaczynam się śmiać gdy widzę ubrudzoną dziewczynę, która chichocze w moją skórę. Gdy upewniamy się, że nasze łokcie są czyste, przytulamy się do siebie i siadamy na swoje miejsca.
-Powiem wam, że wyszło genialnie. –chwali Niall i podaje mi butelkę.
 Kręcę nią natychmiast i każdy wodzi za nią wzrokiem. Zwalnia koło Nialla, ale na szczęście go omija i gdy już myślę, że stanie na mnie, ostatkiem sił wskazuje na Harrego. Moje serce staje na moment i patrzę na niego ukradkiem. Jest spięty i nie wie co zrobić.
-Niall mówiłem, że to nie jest dobry pomysł. –broni się, ale Joshua wręcza mu kubek w dłoń.
-Nie ma go tutaj. –mówi Niall a ja kompletnie nie wiem o czym myśli. Harry wyciąga kartkę z kubka i rozwija ją powoli. Błądzi po niej wzrokiem i wręcza mi. Wydaje mi się, że wszyscy na mnie patrzą i nastała grobowa cisza, przez którą słyszę jedynie swój oddech.
-Jeśli nie chcesz, nie zrobię tego. –mówi chłopak zanim zdążyłam przeczytać co jest tam napisane. Rozchylam karteczkę i wlepiam oczy w każdą literę, która jest na niej napisana. Pocałunek. Jedno proste słowo, a ma jednak o wiele większe znaczenie. Nie wierzę, że właśnie to, Harry wylosował. Spośród tylu zadań wylosował właśnie to. Zagryzam wargę i czuję jak mój oddech robi się ciężki. Bardzo ciężki. Czuję dłoń Horana na swoich plecach, które głaszcze pocieszająco.
-Michelle? –pyta cicho a ja gniotę skrawek papieru w dłoni i odwracam się w stronę Harrego.
-Zrób. –szepczę, a wyraz jego twarz natychmiast łagodnieje. Jest taki jak dnia którego go poznałam. Przyjazny, troskliwy i skromny, pomimo seksapilu, którym tryska na lewo i prawo.
-Jeśli nie chcesz… -zaczyna ponownie, ale mu przerywam .
-Takie są reguły gry.
W dupie mam te reguły po prostu chcę, żeby to zrobił. I chociaż mu tego nigdy nie powiem to chcę, żeby zrobił to już od dawna. Zawsze się powstrzymuję i wydaje mi się, że on również, bo przecież, nie przytuliłbym mnie tamtej nocy tak po prostu bezinteresownie. Musiał tego chcieć, musiał tego pragnąć. I teraz też tego pragnie jestem pewna. Im dłużej jednak na mnie patrzy tym chyba zaczynam mieć co do tego wątpliwości.
Wpatruje się we mnie uważnie. Skanuje powoli moją sylwetkę i zatrzymuje się na dłużej przy ustach. Przełyka ślinę, a ja zagryzam wargę w oczekiwaniu na to co zrobi. Nastaje cisza. Wydaje mi się, że każdy patrzy na naszą dwójkę. Trwa to chyba godzinami.
-I tak jestem już trupem. –podsumowuje pewnym głosem Harry i wyrywa mnie to z myśli.
O czym on mówi? Chcę się o to zapytać, rozwiać te niezrozumiałe wątpliwości, ale chłopak przysuwa się do mnie jeszcze bliżej i nie jestem w stanie wypuścić z siebie nawet oddechu.
Delikatnie dotyka mojego policzka palcami, a na mojej skórze natychmiast pojawiają się ciarki. Dreszcz porusza nieznacznie moim ciałem, aż muszę zamknąć oczy. Mrugam kilkakrotnie i staram się wymieniać powietrze w najbardziej z możliwych naturalnych sposobów.
Harry przejeżdża palcami od linii żuchwy do szyi i obejmuje ją lekko. Nachyla się, ciągnąc tym samym moją szyję w swoją stronę. Krótki kontakt naszych nosów, które się o siebie otarły powoduje u mnie westchnięcie. Zagryzam odrobinę wargę, gdy masuje kciukiem moją wrażliwą skórę. Nakierunkuje moją głowę wyżej i dzielą nas dosłownie milimetry od pocałunku. Zamykam oczy nie mogąc wytrzymać pod wpływam emocji. Nie jestem w stanie nawet ruszyć ręką, bo jedyne na co przygotowane jest w tej chwili moje ciało to jego pocałunek.
Czuję najdelikatniejsze z możliwych muśnięcie warg, jakie kiedykolwiek mogłam sobie wyobrazić. Wydaje mi się, że dmuchnął w moje usta, a nie je pocałował. Wypuszczam w siebie więzione powietrze i rozluźniam mięśnie. Zrobił to. Naprawdę to zrobił. Powoli i niepewnie jakby chciał tylko zbadać moją reakcję. Nie odsuwam się od niego, jestem w zbyt dużym szoku, żeby się poruszyć. Ponownie czuję lekkie muśnięcie jego warg na moich i równie subtelnie próbuję oddać pocałunek. Nie może się powstrzymać, wiedząc, że ja również angażuję się w postawione mu zadanie i całuje mnie namiętniej oplatając wargami moje usta. Moje ciało reaguje na to w nieodgadniony dla mnie sposób, bo zaczyna lekko dygotać. Ręce mimowolnie otulają jego policzki, gdy znów nasila pocałunek. Jego usta się ciepłe, delikatnie szorstkie co daje pewnego rodzaju przyjemność i pomimo pasji jaką obdarza moje wargi, są wciąż ostrożne. Jeden pocałunek płynnie przechodzi do drugiego. Nasze torsy zbliżają się do siebie z każdym kolejnym wdechem. Harry przejeżdża językiem po mojej dolnej wardze co powoduje u nas dwojga ciche mruknięcie. Całuje mnie jeszcze raz czule i dokładnie, po czym bierze w zęby wargę lekko ciągnąc, a na koniec cmoka ją leciutko jakby w ramach przeprosin. Rozwieram lekko oczy nadal będąc maksymalnie blisko niego i oddycham miarowo, wpatrując się w głębię jego oczu. Robi to samo i oboje nie wiemy co dalej uczynić.
-No stary… jesteś trupem. –komentuje po chwili Niall, a Harremu nawet nie myśli się oderwać ode mnie oczu.
 Przybliża się do mnie jeszcze raz wplatając palce w moje włosy i przywiera ustami do moich. Zakładam leniwie ręce na jego szerokie barki i gładzę dłońmi jego miękkie włosy. Nie jestem pewna ile trwamy w takiej pozycji, ale za żadne skarby świata nie chcę tego przerywać. Rozchylam wargi a Harry natychmiast to wykorzystuje i drażni językiem mój. Czuję jakbym miała się rozpuścić, gdy wodzi dłońmi po moim ciele, nieustannie mnie całując. Zapach jego perfum przyprawia mnie o zawroty głowy a ciepło ust jest wszystkim czego teraz potrzebuję.
-Potrzebujecie gumek, albo czegoś? –pyta Louis i zaczyna chichotać.
Chwila moment… Louis? Przecież jest z Zaynem i Liamem na zakupach. Harry staje się natychmiast napięty i odrywa ode mnie usta. Patrzymy w stronę przyjaciela, ale widzę że jest sam. Harry zerka na mnie szybko i głaszcze policzek. Odsuwa ode mnie dłonie i natychmiast czuję chłód po ich stracie. Pragnę więcej. Chłopak wstaje i podążam za nim wzrokiem. Wysyła mi ostatnie spojrzenie i uśmiecha się leniwie. Idzie w stronę Lou, szepcze mu coś na ucho na co kiwa porozumiewawczo głową i wychodzi z salonu w tym samym momencie kiedy wchodzi do niego Zayn.

-A jak się czuje mój bąbelek? –zapytał Harry spoglądając w stronę Lilly.
-Tatusiu… jestem księżniczką, zapomniałeś? –odparła karcąco dziewczynka kończąc posiłek.
-Przepraszam. –powiedział z uśmiechem.
-Czuję się dobrze, dziękuję że pytasz. –powiedziała śmiertelnie poważnie nasza córeczka i założyła ręce na piersi. –Możesz sobie nazywać bąbelkiem dzidziusia w brzuchu mamy, a nie mnie. –dokończyła opierając łokcie na blat wyspy kuchennej.
-Tam jest kwiatuszek. –naburmuszył się Harry i kucnął przede mną głaskając brzuch przy okazji szczerząc się do niego.
-Harry, na Boga, nie po to nadaje dzieciom imiona, żebyś nazywał je po swojemu. –uśmiechnęłam się i pogłaskałam jego loki.
-Czytałem, że w trzecim miesiącu ciąży dziecko ma już odruch ssania i doskonali się w nim zmysł dotyku. –powiedział profesjonalnie zerkając przelotnie w moje oczy –Ma siedem i pół centymetrów długości, waży czternaście gramów i zaczyna ruszać kończynami.
-Po co mi lekarz skoro mam go w domu –prychnęłam i spojrzałam na przerażoną Lilly. -Kochanie?
-Mamooo… -wyjęczała cichutko i przełknęła ślinę –Czy… czy ten twój kwiatuszek się w tobie rusza?! –pisnęła i zeskoczyła z krzesła. Harry objął ją ramieniem i pocałował w bark.
-Tak, skarbie. –odpowiedział jej cicho i wstał biorąc ją na ręce.
-Czy to boli?
-Tylko czasami. Na razie mamusia nic nie czuje, bo dzidziuś jest malutki. –pocieszam ją zgarniam swoje włosy w kucyk. Lilly wzdycha przeciągle i tuli się do ojca.  Przytulają się do siebie przez moment i Harry proponuje jej żeby pobawiła się w swoim pokoju. Lilly biegnie ochoczo po schodach ze śpiewem na ustach.
Oblizuję wargi i uśmiecham się do męża. Wyciąga do mnie ręce, żebym wstała, co też czynię i obejmuje mnie luźno w pasie. Opieram dłonie na jego bicepsach.
-Muszę coś powiedzieć. –zaczął prosto, przesuwając palcami do góry po mojej talii.
-Co takiego? –zachęciłam ponętnie przechylając głowę w bok i mrużąc oczy.
-Michelle… -szepnął wodząc palcem wskazującym po krawędziach miseczki od mojego stanika. –Urosły. –pochwalił i ścisnął moje piersi, wzdychając.
-W trzecim miesiącu ciąży się powiększają, nie wiedziałeś? –zaczęłam go drażnić układając usta w cwany uśmieszek.
-Wiedziałem. –powiedział, przełykając ślinę. –Pamiętam jak dotknąłem je po raz pierwszy. Hm! Nie sądziłem, że dane mi będzie dotykać te cudeńka codziennie.
-Jesteś okropny –przyznałam i zaczęłam chichotać. Harry nie przestawał mnie pieścić. Oplotłam dłonie wokół jego szyi i złączyłam na krótko nasze usta.
-Jak dobrze, że za mną wtedy pobiegłaś.

Siedzę oszołomiona na podłodze i wpatruję się w pustą przestrzeń w której zniknął Harry. Uśmiechnięty Zayn zaczyna witać się ze wszystkimi wokół. Podbiega do mnie i całuje szybko. Wstaję chwiejąc się lekko na nogach, nie odrywając oczu od wyjścia. Jezu, naprawdę się całowaliśmy. Ma samą myśl o jego ustach mam ochotę cofnąć czas.
-Idź za nim. –szepcze mi do ucha Niall. Nim mogę pomyśleć nad jego słowami idę w kierunku drzwi. Myślę, że nawet jeśliby mi tego nie powiedział to i tak bym to zrobiła.
-Michelle? Gdzie idziesz? –pyta Zayn i chce złapać mnie za rękę, ale nie zdąża.
-Do łazienki. –wymiguję się od odpowiedzi i słyszę jak Niall zaczyna go zagadywać.
Idę przez ciemny korytarz pewnym krokiem. Wiem po Harrym, że stoli już pewnie na podjeździe i szykuje się do odjazdu. Zakładam szybko za duże buty Nialla i otwieram z rozmachem drzwi wejściowe. Mroźne powietrze od razu mnie atakuje, ale nie zwracam na nie uwagi. Harry otwiera właśnie drzwi do swojego samochodu, ale widząc mnie zatrzymuje natychmiast swoje ruchy. Muszę wyglądać dziwnie zwłaszcza w tej wichurze śniegu. Roztargane włosy, niespokojny oddech, cienka biała bluzka na koronkowych ramiączkach i gigantyczne buty Horana. Zaciągam się lodowatym powietrzem i wypuszczam z siebie powietrze.
-Michelle, wracaj do domu, natychmiast. –mówi stanowczo chłopak i zatrzaskuje drzwi auta. Kręcę jedynie głową i robie niezauważalny krok do  przodu. –Mówię poważnie, nie chcę, żebyś się przeziębiła.
-Dlaczego ode mnie uciekasz? –pytam żałośnie i stukam zębami z zimna.
-Nie uciekam, po prostu obiecałem, że nie będę się od ciebie zbliżał.
-Komu to obiecałeś? –pytam głośniej i pewniej.
-To bez znaczenia. –odpowiada mi i spuszcza głowę w dół. –Wróć do środka. –prosi ponownie, nie patrząc na mnie.
-Chciałeś tego, czy po prostu musiałeś to zrobić, bo cie zmusiłam? –zadaje kolejne pytanie podchodząc bliżej.
Nie wiem co mą kieruje, dlaczego to wszystko mówię… nie chcę tego wiedzieć, bo boję się odpowiedzi. Wzdycham przeciągle i odwracam głowę w bok. Stoję tak wieczność podczas gdy płatki śniegu okrywają moje ciało. Kątem oka widzę, że Harry zmienia pozycję i idzie w moją stronę. Odwracam głowę w jego stronę na ułamek sekundy zanim jego usta przylegają mocno do moich. Natychmiast otula moje policzki dłońmi i przyciąga do siebie tak, że nie mogę ruszyć się w którąkolwiek stronę. Od razu oddaję pocałunek zarzucając ręce na jego ramiona. Całuje mnie mocno i namiętnie. Niemal zatraca się całkowicie i ważniejszy jest dla niego pocałunek niż oddychanie. Zaczyna sunąć subtelnie po moim ciele, najpierw po szyi, dekolcie, piersiach, talii, aż w końcu zaciska dłonie na pośladkach. Każdy centymetr mojego ciała, który dotknął rozpalił się ogniem, pomimo mrozu. Obejmuje moje ciało i nachyla lekko do tyłu, wkładając w każdy kolejny pocałunek pasję i pożądanie. Jęczę w jego usta nie mogąc się już powstrzymać, a on zaczyna zwalniać. Uroczo cmoka mnie kilkakrotnie i podczas tego szepcze.

-Chciałem tego, od chwili kiedy pojawiłaś się w moim życiu po raz pierwszy, Michelle. 


______________________________________________
Tak wiem, że to już jest śmiertelnie nudne, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać i opisałam ten pierwszy z pierwszych pocałunków Hachelle. Mam nadzieję, że się podobał i każdej dziewczynie życzę tak zajebiście wyimaginowanego Harrego jak z The Love Promise. 
Pijemy, żeby nasze dzieci miały taki ojców jak on.
Pijemy, żeby nasze dzieci nie bały się burzy.
Pijemy, żebyśmy żyli szczęśliwie i przede wszystkim mądrze. 
Zdrowie wasze w gardła nasze. 
Do następnego ;*

piątek, 20 lutego 2015

One Shot. Good moment to meet.

Biegnę tak szybko, jak to tylko możliwe. Mroźny wiatr miota moją kurtką i szalikiem. Błagam, tylko żebym zdążył przed zamknięciem.
Ludzie dziwnie na mnie patrzą i kiwają głowami w geście współczucia lub zdenerwowania. Szarpię za drzwi od kwiaciarni w tym samym momencie, co dziewczyna w środku, ale siła mojego pociągnięcia jest o wiele silniejsza niż zamierzałem.
Ciało czarnowłosej kobiety zderza się z moim torsem i słyszę jak jęczy niewyraźnie masując dłonią czoło.
-Au. –wymyka się z jej ust i odsuwa się ode mnie.
-Przepraszam. –mówię obronnie i chcę wejść do środka, lecz tarasuje mi ona drogę.
-Właśnie zamykałam, przykro mi. –tłumaczy nadal trąc palcami o skórę.
-Nie! –krzyczę nagle, na co rozszerza z przerażenia swoje oczy. –To znaczy, nie. Um… czy mógłbym jeszcze coś wybrać? Błagam, to strasznie ważne. –wyjaśniam ciszej i czekam na reakcję dziewczyny. Stoi zwyczajnie i przygląda mi się. Przeczesuje włosy do tyłu i wzdycha.
-Spieszy mi się.
-Proszę, zajmę tylko minutkę.
-Nie zbyt mi się chce obsługiwać cię po tym… zdarzeniu. Dzisiejszy dzień może stać się gorszym w każdej chwili, więc najlepiej będzie jeśli wyjdę stąd jak najszybciej się da i zakopię się w łóżku z lodami i filmem z Kutcherem albo Goslingiem. – tłumaczy i macha pękiem kluczy przed moimi oczami.
-Odprowadzę cię na tą randkę z twoimi przystojniaczkami, nawet kupię ci po drodze dwulitrowe pudełko z lodami w tęczowych kolorach i zadbam, żeby poduszki leżały pod idealnym kątem, tylko błagam sprzedaj mi jakieś kwiaty, bo bez nich będę trupem w przeciągu minuty od wejścia do mieszkania. –proszę ją niemal jednym tchem i badam jej zachowanie. Wywraca teatralnie oczami i otwiera drzwi kwiaciarni, zapraszając mnie do środka ze sztucznym uśmiechem.
Przygryzam lekko wargę i dziękuję. Gdy tylko wchodzę przyjemna woń kwiatów drażni moje nozdrza. Nie ma ogromnego wyboru, ale nie będę narzekać. Jest walentynkowy wieczór, więc same najpiękniejsze sztuki stają już dawno w wazonach u ukochanych partnerek. Odpędzam od siebie niepotrzebne myśli i spoglądam na ekspedientkę, która jest wyraźnie niezadowolona z mojego pobytu w tym miejscu.
-Cóż… -zaczynam niepewnie i podchodzę do  pomarańczowych róż pstrykając palcami w odstającego liścia. – Może mi doradzisz?
-To zależy dla kogo miałyby być te kwiaty. I nie przypominam sobie, żebyśmy byli na „ty”. –fuka unosząc brwi do góry i zakłada sobie dłonie na piersiach.
-Wybacz –prostuję się i wyciągam dłoń w jej stronę. – Liam. –przedstawiam się grzecznie, ale ona na to nie reaguje. Odwraca się do mnie tyłem i wyjmuje z wysokiego wiadereczka drobne, różowe kwiatuszki.
-Podobają ci się, Liam? –podkreśla moje imię i nie odrywając wzroku od kwiatów zaczyna dobierać wstążki, kokardki i jeszcze więcej roślinek w podobnych odcieniach. Krząta się po sklepie, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi.
-Um… -stękam jedynie i drapię się po głowie.
-Goździki. –tłumaczy i bierze kolejne łodygi tych kwiatów wkomponowując je w resztę bukietu. Jest skupiona na swojej pracy, nieco sfrustrowana moją obecnością, ale nadal skoncentrowana i dokładna.
-Jakie… ja… cóż. –chcę zacząć jakąkolwiek luźną rozmowę, ale nie chcę pogarszać jej stanu. –To jakie… te lody? –wykrztuszam z siebie i pozwalam sobie na nią spojrzeć.
-Pistacjowe, ale spoko nie musisz się fatygować, twoja dziewczyna na pewno nie byłaby zadowolona z faktu, że latasz z jakąś obcą laską po supermarkecie w walentynki w poszukiwaniu jakiś zasranych lodów. –mówi spokojnie i okręca w dłoniach bukiet patrząc czy wszystko jest tak jak to sobie postanowiła. Cichy pomruk zadowolenia wypływa z jej ust i podrzuca kwiaty w moją stronę. Ledwie co udaje mi się je złapać.
–Nie ma za co, Liam. Mam nadzieję, że miło spędzisz ten wieczór. –otwiera drzwi i czeka cierpliwie, aż łaskawie ruszę z miejsca i wyjdę. Stoję jak wryty. Przygwożdżony do podłogi przez jej zachowanie.
Skanuję uważnie jej sylwetkę, aż wreszcie zatrzymuję wzrok na jej twarzy. Jest zniecierpliwiona, jakby trochę smutna i zła jednocześnie. Oczy są dla mnie zagadką, ani nie zielone, ani nie niebieskie czy brązowe. Po prostu nieokreślone, ale intrygujące. Długie rzęsy pomalowane czarnym tuszem, żeby lekko podkreślić kontury oczu. Nic poza tym. Usta ma wąskie, niespecjalnie duże, w kolorze jasnego różu. Nos zgrabny, mały i naprawdę uroczy. Czarne włosy z przedziałkiem na środku, sięgają jej do połowy piersi i są idealne proste.
Moje badania przerywa mi dźwięk przychodzącej wiadomości, więc niechętnie patrzę w ekran telefonu.
Od: Allison
Nie znasz się chyba na zegarku, Liam. Nie chcę, żebyś przychodził. Nie fatyguj się już. To chyba na tyle.
Do: Allison
Jestem już w drodze.
Wzdycham lekko i kręcę głową. Jak zwykle obrażona o byle gówno. Patrzę na dziewczynę przede mną i mam większą ochotę z nią spędzić ten dzień, niż na przepraszaniu swojej własnej dziewczyny. Wyjmuję portfel z kieszeni spodni i podchodzę do niej.
-Ile? –pytam zbyt smutnym głosem i wpatruję się w pieniądze w przegródce czekając na jej odpowiedź.
-Wystarczy, że wyjdziesz, bo serio nie mam ochoty, spędzić w tym sklepie nawet sekundy dłużej. –odpowiada sucho.
-Nie wygłupiaj się. Powiedz ile i już mnie nie ma.
-Na mój koszt, a teraz cześć. –fuka i wychodzi na zewnątrz, więc od razu za nią podążam i przyglądam się jak zamyka drzwi.
-Hej, no bez przesady! Ile za te kwiaty? –naciskam i łapię ją za ramię, gdy się odwraca. Patrzy na moją dłoń, tak długo, aż jej nie puszczam.
-Powiedziałam, że na mój koszt. To znaczy, że nie musisz za nie płacić. Uznaj to za wyraz uprzejmości z mojej strony. Miłego wieczoru, Liam. –odpowiada spokojnie lecz przy ostatnim zdaniu głos trzęsie się jej niebezpiecznie i najzwyczajniej w świecie odchodzi.  
Jezu, co z nią jest? W życiu nie spotkałem tak pokręconej laski, no przysięgam.
-Ej! Jak masz na imię?! –krzyczę, podążając za nią wzrokiem w tłumie ludzi.
-Maggie –jęczy i przyspiesza kroku.
Chcę dodać coś jeszcze, ale wiem, że nie ma to najmniejszego sensu. Chcę powiedzieć jej, że idę w dokładnie tym samym kierunku co ona, ale chyba nie zamierzam jej ponownie denerwować. Jestem jakieś dwadzieścia metrów od niej i zadaje się, że nie zauważyła mojej obecności za sobą.
Wyjmuję telefon z kieszeni i widzę kolejną nie przeczytaną wiadomość.
Od: Allison
Liam, nie przychodź. Nie chcę, żebyś kiedykolwiek pojawiał się w moim życiu ponownie. Żegnaj.
Wlepiam oczy w ekran i czytam wiadomość jakąś setkę razy. Czy ona właśnie zerwała ze mną przez sms’a, przez to, że spóźniłem się jakiś pieprzone pięć minut?! Ten dzień to jakaś porażka.
Do: Allison
Jestem już niedaleko. Przepraszam skarbie.
Niemal od razu otrzymuję odpowiedź.
Od: Allison
Nie rozumiesz!? Nie przychodź!
Nie mam ochoty ponownie się z nią kłócić, więc ignoruję widomość i zmierzam w kierunku jej domu, przy okazji przypadkowo śledząc Maggie. Wyciąga z torebki paczkę chusteczek i spuszcza głowę w dół. Chyba nie będzie teraz płakać?
Chcę do niej podbiec i zapytać się co się stało, ale ostatecznie tylko zwalniam jeszcze bardziej. Idę za nią powoli i cały czas obserwuję jej ruchy. Wchodzi w alejkę, gdzie niezbyt często można zobaczyć żywą duszę, bo właściwie wiele osób tutaj nie mieszka. Zaczyna prószyć śnieg, a latarnie przydrożne świecą już od dawna nadając miastu romantyczną aurę, jak to na czternastego lutego przystało.
Maggie rzuca wściekle chusteczką o ziemię i zaczyna biec. Przeskakuje szybko po schodkach i męczy się z zamkiem od czarnych drzwi. Udaje się jej je otworzyć i wpada szybko do środka. Wzdycham jedynie i wychodzę z alejki, zmierzając do mieszkania Allison.
Idę tym razem szybkim krokiem, bo nie chcę wysłuchiwać od niej kolejnych narzekań i pretensji. Moja dziewczyna mieszka zaledwie kilka minut od ekspedientki z kwiaciarni, więc docieram tam dość szybko. Trzynaście minut spóźnienia chyba nie robi wielkiej różnicy. Nie zamierzam nawet dzwonić dzwonkiem do jej drzwi. Wchodzę jak do siebie i zsuwam buty ze stóp.
Rozglądam się po mieszkaniu, ale na parterze najwyraźniej jej nie ma. Powoli człapię po schodkach na piętro, aż docieram do ich końca i otwieram drzwi do sypialni Allison.
Moje serce zaczyna bić z podwójną siłą, a ręce niemal świerzbią, żeby pourywać wszystkim głowy. Moja dziewczyna siedzi na kolanach, jak mi się wydawało, tylko jej przyjaciela, Jacoba. Ewidentnie nie tylko na nim siedziała. Oni się obściskiwali.
Allison i Jacob. Moja Allison i kumpel Jacob.
Nie wiem kiedy mnie to ominęło, ale zdecydowanie nie jestem z tego zadowolony. Biorę głęboki wdech, a Allison wstaje i podchodzi do mnie spokojnie. Mam ochotę rozszarpać ich na strzępy, ale trzymam nerwy na wodzy.
-Liam –zaczyna delikatnie, bez żadnego poczucia winy czy wstydu co w obecnej sytuacji jest dla mnie popieprzone –Prosiłam, żebyś nie przychodzi.
-Co ty kurwa myślałaś?! Że nie przyjdę do własnej dziewczyny w walentynki?! –z każdym słowem podnoszę nieznacznie swój głos – I cholera, co to ma znaczyć, co!? Dlaczego on tu jest, dlaczego cię obmacywał, czemu mu na to wszystko pozwoliłaś?! –chwytam ją za ramiona w zamiarze potrząśnięcia nią, ale zaraz puszczam wiedząc, że to nie jest najlepszy ruch.
-Nie. –mówi jedynie, czego za chuj, nie rozumiem i zaczyna schodzić na parter. Natychmiast za nią kroczę i gdy jest już przy drzwiach wyjściowych, odwracam ją w swoją stronę.
-Alli, no! –krzyczę, ale wyraz jej twarzy się nie zmienia.
-Powiem to tylko raz, Liam i nie oczekuj, że jakiekolwiek twoje słowa wpłyną na moją decyzję. –zaczyna, a ja potwierdzam głową – Nie kocham cię. –wali prosto z mostu, przez co moje serce się zatrzymuje- Nigdy cię nie kochałam i choćbyś nie wiem co zrobił, nigdy cie nie pokocham. Umawiałam się z tobą dla zabicia czasu i dla świętego spokoju od moich rodziców, którzy uważali, że mężczyzna taki jak ty będzie dla mnie idealnym, opiekuńczym i troskliwym kochankiem, który zadba o moją przyszłość w należyty sposób. Zapewne mają rację i nie jest mi na rękę to mówić, tym bardziej krzywdzić twoje uczucia w ten sposób. Posłuchaj… -kontynuuje i otula dłońmi moją twarz. – Idź do kogoś, najlepiej do dziewczyny. Powiedz jej jak obrzydliwą jestem szmatą i że zniszczyłam ci ten dzień, jak i całe życie i po prostu pieprz ją tak mocno jak potrafisz, wylewając w ten sposób wszystkie smutki, którymi cię obdarzyłam. Wyżyj się, dobrze ci to zrobi. –całuje mnie lekko w usta i odsuwa się ode mnie. Jestem w kompletnym szoku i serio nie wiem co mam powiedzieć czy zrobić, bo w tym momencie cały mój dotychczasowy świat legł w gruzach. –Miło było cię poznać. –dopowiada cicho i spuszcza głowę w dół.
-Cześć –mówię pewnie i mam ochotę dodać coś więcej, ale jedyne co robię to wyjście z jej domu.
Nie odwracam się, żeby spojrzeć czy patrzy jak odchodzę. Nie chcę trafić tu już nigdy więcej. Jeśli ona nie chce mnie to i ja nie chcę jej. Sama zdecydowała, a ja jak zwykle będę się musiał dostosować.
Jeśli przypomnę sobie te wszystkie wspólnie spędzone chwile to szlag mnie jasny trafi, bo wiem, ze dla niej nie są prawdziwe. Nigdy nie brała tego na poważnie.
Dlaczego nie powiedziała mi o tym wcześniej? Może inaczej by się to wszystko potoczyło, może umiałbym się z tym pogodzić i zostalibyśmy przyjaciółmi. Na chuj ja o tym teraz myślę?! Właśnie mnie zdradziła i wyznała, że nigdy mnie nie kochała, do cholery.
Jedyne co powinno być teraz w mojej głowie to najbliższy bar z kurewsko dużym wyborem alkoholi. Tak, to jest plan na teraz! Przebiegam na drugą stronę ulicy, na szczęście nie będąc potrąconym przez szare audi i wpadam do baru, od razu krzycząc.
-Dla każdego kolejka na mój koszt!
Słyszę ciche wiwaty uznania i siadam na krześle barowym opierając łokcie o blat. Wysoka cycata blondynka podchodzi do mnie i opiera fikuśnie podbródek o swoją dłoń.
-Zdrada, odrzucenie, wredna dziewczyna, wkurwiająca sprzedawczyni w kwiaciarni, problemy rodzinne czy po prostu zły dzień? –pyta i zmusza, żebym popatrzył jej w oczy.
-Wszystko skarbie. –kwituję i wzdycham ciężko. Co? –Skąd wiesz o kwiaciarni? –pytam mieszamy.
-Masz w dłoni kwiaty, słodziaku. Skojarzyłam fakty. –tłumaczy i stawia przede mną niską szklankę nalewając mi ją ponad połowę, przezroczystą cieczą. –Pij. –zachęca.
-Była przepiękna! –mówię zaraz po tym jak przechylam całą zawartość szklanki.
-Dziewczyna, która nie chciała tym kwiatów?
-Dziewczyna, która mi je sprzedała. I to są goździki. Jeszcze… -podstawiam szkło pod szyjkę butelki i tym razem nalewa mi ją do pełna. Dziękuję kiwnięciem głowy i wypijam gorzki, piekący napój.
-W taki tempie zapomnisz i o jednej i o drugiej, skarbie.
-A jeżeli chcę zapomnieć? –pytam trzymając szklankę w górze. Barmanka łapie moją rękę i nalewa wódki.
-W takim razie, na zdrowie! –uśmiecha się przelotnie i idzie obsłużyć innych klientów, który piją dziś na mój koszt.
~*~
Po godzinach opowiadania Mirandzie mojego nędznego życia i wypiciu zbyt dużej ilości wódki, kończę relacjonować mój dzień.
-I wiesz co mi powiedziała? Żebym kogoś przeleciał! –mówię najbardziej pijanym głosem i padam głową na blat lady. Słyszę jej chichot i czuję jak ciągnie mnie za włosy. Wszystko zaczyna wirować, ale staram się to ignorować i utrzymać głowę w pionie.
-Pomogłabym ci, ale wiesz… Nie chcę, żebyś czegoś żałował –zaśmiała się na głos i puściła moje włosy, ale na szczęście głowa nie zleciała bezwładnie na dół.
-W dniu dzisiejszym nie ma czego żałować –mamroczę i przysuwam do niej szklankę. Kiwa tylko palcem i gładzi mnie po policzku. Zamykam oczy pod wpływem jej delikatnego dotyku.
-Idź do domu, Liam. Jesteś zajebany, napalony i zraniony. Spacer do domu cię otrzeźwi, zwal sobie na kanapie i idź spać, żeby przestać myśleć. Tak będzie najlepiej, skarbie. –mówi z troską i stuka paznokciem po moim nosie.
-Dobra. –narzekam i wstaję z krzesła, lądując prawie na podłodze, ale w porę przytrzymuję się lady. Wyjmuję portfel i wyciągam z niego trzy studolarówki. –Za wszystko… dzięki Merida.
-Miranda. Wracaj bezpiecznie. –śmieje się, podając mi bukiet goździków i kręci z dezaprobatą głową.
Ani mi się śni wracać bezpiecznie, wolałbym, żeby przejechała mnie ciężarówka. Właściwie przy braku mojej koordynacji jest całkiem możliwe, że moje życie zakończy się dzisiejszego wieczoru.
Patrzę na wyświetlacz telefonu który ukazuje 23:43. Zdążę do sklepu, żeby kupić jakiś alkohol i wrócę do domu tak jak radziła mi Meri… Miranda. Odsuwane drzwi Tesco otworzyły się przede mną jak pieprzony Sezam dlatego grzecznie im podziękowałem, wziąłem koszyk i zacząłem szukać działu monopolowego. Po drodze dotykam wszystkich szafek, lodówek i innych rzeczy, bądź osób, których definitywnie nie powinienem.
W moim koszyku znalazły się już skarpetki, nie wiem dlaczego, ser żółty, lays’y paprykowe, dezodorant, co najśmieszniejsze – damski, długopisy żelowe z brokatem, na oko około osiem czekolad różnych firm i smaków, żarcie dla kota, chociaż takowego nie posiadam, ale spodobał mi się ten na opakowaniu, dwie butelki wódki, chociaż zastawiałem się czy nie wziąć trzeciej, ale głos w sklepie prosił o zakończenie zakupów, więc ruszyłem dalej. Przechodzę koło mrożonek i wyjmuję z zamrażalki frytki karbowane, gdy nagle mów wzrok przykuwa zielone pudełko, dwulitrowych lodów pistacjowych.
Odkładam koszyk na ziemię i trzymam w dłoniach lody uważnie im się przyglądając. Powinienem od razu tu przyjść, przed pójściem do baru. Kupić te jebane lody i iść do Maggie, żeby ją przeprosić.
-Proszę pana. Zamykamy. –grzeczny głos kobiety sprowadza moje myśli na ziemię.
-Muszę zapłacić. –mówię sam do siebie, ale całkiem donośnym głosem.
-Musi pan. –potwierdza z uśmiechem i idzie ze mną do kasy.
Pakuje moje zakupy w reklamówkę i wydaje resztę. Mroźne powietrze zaczyna mi doskwierać zwłaszcza, że jest po północy, jestem pijany i mam istny mętlik w głowie. Na ulicach nikogo nie ma, samochody też przestały jeździć, więc plan mojej przypadkowej śmierci nie wypali. Idę naprawdę powoli, mimo że jest mi cholernie zimno. Nie chcę wracać do domu. Nie chcę iść już nigdzie. To doprawdy przykre, że jestem samotnym singlem, który wraca tempem żółwia w walentynkową noc, żeby zajebać się jeszcze bardziej.
Nagle staję na środku chodnika patrząc w ciemną uliczkę i wiem gdzie mnie doprowadzi. Przygryzam wargę i waham się kilkakrotnie czy mam w nią wejść czy nie. Mój stan pomaga mi zdecydować.
Idę już całkiem prosto i muszę przyznać, że podczas drogi od początku do końca tej dróżki nie zachwiałem się ani razu. Na schodach było gorzej, ale jakoś się udało. Staję na wycieraczce i przed jakiś czas (długi czas) wycieram swoje podeszwy. W końcu decyduję się zapukać. Mój oddech jest coraz bardziej niespokojny w oczekiwaniu na otwarcie tych przeklętych drzwi. Wydaje mi się, że sterczę tu całą wieczność, więc pukam jeszcze raz, i jeszcze raz.
 Nadaję sobie w myślach miano „kretyna”. Może ona nie chce mieć gości? Może śpi, w końcu jest już późno? Może pomyliłem drzwi i otworzy mi zaraz mięśniak z bejsbolem w dłoni, za zakłócanie ciszy nocnej?
Drzwi jednak się otwierają, a w nich stoi definitywnie dziewczyna z kwiaciarni. Ma na sobie szare dresy, puszysty kremowy sweter, czarne okulary na nosie i włosy w nieładzie.
-Co ty kur…? Człowieku, do cholery, jest środek nocy. Chryste, skąd wiesz gdzie ja mieszkam i czego chcesz? –pyta z niepokojem i próbuje ujarzmić włosy.
-JA…! –Zaczynam zbyt gwałtownie i zbyt głośno, na co Maggie odskakuje lekko na bok. – Lód. –mówię to ostro, nie takim tomem jakiego chciałem użyć.
-Przepraszam?! Myślisz, że kim ja jestem…?!
-Nie! Mam do ciebie lody… pistacjowe. –tłumaczę i wyjmuję w reklamówki zielone pudełko. –Jestem pijany. –mówię, bo w tamtym momencie uznałem, że to dobre rozwiązanie.
-Okay… Nie chcę twoich lodów, twoich odwiedzin, ani ciebie w szczególności pijanego, więc jakbyś mógł…? –powoli zamyka drzwi, ale ją powstrzymuję.
-Potrzebuję… -szepczę i opieram czoło o zimną framugę drzwi.
-Czego?
-Nie wiem… -przyznaję szczerze i zaczynam myśleć co to mogłoby być.
-Więc po co tu przyszedłeś? –szepcze tak samo jak ja i jej oczy łagodnieją.
-Chyba by trochę z tobą poprzebywać. –przyznaję i osuwam się na wycieraczkę.
-Łoł, koleś, trzymaj pion i wracaj do siebie.
-Jesteś zła? –oczywiście, że jest kretynie.
-Nie, tylko wolałabym, żebyś nie umierał na moich schodach. –próbuje mnie podnieść, ciągnąc za rękę, ale jest mi tu za wygodnie.
-Dlaczego płakałaś? –pytam i patrzę na nią. Jest niebezpiecznie blisko, tak blisko, ze chcę jej spróbować. Jej mina robi się smutna, jakby ponownie miała się rozpłakać.
-Nie chcę o tym rozmawiać.
-I tak nie będę pamiętał, więc… śmiało. –zachęcam, na co wzdycha i kuca koło mnie.
-Jeśli zacznę ci opowiadać, zamarzniemy. –tłumaczy i lekko się uśmiecha.
-Kupiłem skarpetki. –wypalam nagle i słyszę jej przepiękny rozbawiony śmiech. –Przygotowałem się! –mówię pokazując skarpetki, jak się okazuje są różowe jedne w białe, a drugie w niebieskie kropeczki. – Mam jeszcze alkohol, na rozgrzanie, oczywiście. Czekolady, chipsy, frytki, ser żółty… oh i jeszcze coś dla kota, ale wiesz… ja nie mam kota.
-Ja mam. –oznajmia i przeczesuje dłonią włosy, przy okazji stukając zębami z zimna.
Jest mi jej szkoda. Nie potrzebnie tu przychodziłem. Jest smutna, a ja powoduję, że dodatkowo jest zakłopotana. Czuję się źle. Wstaję nieudolnie i wpycham ją lekko do środka. Wciskam jej w dłonie reklamówkę i kwiaty, które sama mi zrobiła, i przełykam głośno ślinę. Wszystko to, lepiej jej się przyda niż mnie.
-Przepraszam, pójdę już. –mówię i odwracam się szybko.
-Zaczekaj! –krzyczy i chwyta mnie za rękaw kurtki. –Potrzebuję…
-Czego? –pytam, nie odwracając się w jej stronę.
-Słuchacza.
-Też już wiem czego potrzebuję…
-Czego?
-Słuchaczki. –odwracam się w jej stronę i widzę jak płacze.
Nim mogę przemyśleć swoje czyny, przyciągam ją do siebie i całuję mocno. Otulam jej drobne ciało i podnoszę do góry. Jest zaskoczona podobnie jak ja, ale chyba oboje tego potrzebujemy. Jej ręce jeżdżą po tyle mojej głowy, a ja głaszczę jej plecy.
Wychodzę z nią niepewnie do środka. Jest tak kurewsko delikatna, idealnie jej potrzebuję. Wydaje z siebie cichutki pomruk i przejeżdża dłońmi po moich ramionach. Zamykam nogą drzwi, by chłód nocy nie wtargnął jej do mieszkania.
-Nie powinienem. –mruczę pomiędzy pocałunkami i odstawiam ją na podłogę.
-Tak. –mówi speszona i odsuwa się ode mnie.
Czuję jej brak. Brak jej ciepła i dotyku. Spuszcza głowę na dół i bawi się końcem swetra pozbywając się z niego niewidzialnego pyłku. Oddycha głęboko, zakładając pasmo czarnych włosów za ucho. Oboje nie wiemy co zrobić. Chociaż jestem pijany i zdaję sobie z tego sprawę, że prawdopodobnie jutro nie będę niczego pamiętał, to nie wiem co mam powiedzieć. Palnę zaraz coś idiotycznego, nie myśląc nad tym, ale w tym momencie mam w głowie pustkę. Jedyne co chcę zrobić to ponownie ją pocałować. Albo nawet pieprzyć, jak radziła mi Allison. Nie. Nie posłucham jej.
-To… chyba, cóż… Dobry moment, żeby się poznać, prawda? –pytam, a ona podnosi wzrok i patrzy na mnie z lekkim uśmiechem.
-Chyba. –odpowiada cicho i wzrusza ramionami.
-To ty opowiesz mi dlaczego płakałaś, ja opowiem ci dlaczego się upiłem, a potem zaczniemy się całować, okay? –podchodzę do niej bliżej i podnoszę jej głowę za podbródek.
-Będzie nam potrzebny alkohol i przekąski, Liam. –sugeruje, a mnie robi się cieplej w środku wiedząc, że pamięta moje imię.
-Dobrze, że nas zaopatrzyłem, prawda Maggie? –śmieję się cicho, a ona ciągnie mnie za rękę do salonu.
-Wiesz co? –pyta i popycha mnie na kanapę. –Zaczniemy od końca. –oznajmia i siada na mnie okrakiem, przysuwając się od razu do pocałunku.
Jej usta są miękkie, słodkie i bardzo subtelne. Nie spieszy się, pozwalam jej prowadzić tą powolną, niesamowicie przyjemną torturę. Rozsuwa zamek mojej kurtki i pozbywa się mojego okrycia. Przysuwa się jeszcze bliżej i otula moją szyję ramionami.
-Gdybyś nie był pijany, nie wskoczyłabym na ciebie. –szepcze, gdy zaczynam całować miejsce za jej uchem i schodzę coraz niżej.
-Mhmy… -mruczę jedynie w jej skórę, nie przestając jej całować.
-Nie jestem pierwszą lepszą laską, którą uda ci się przelecieć. –broni się jeszcze mocniej i rozsuwa moją bluzę. Wyplątuję się z niej nieudolnie i zaraz przyciskam ponownie jej ciało do swojego.
-Nie chcę cię przelecieć. –tłumaczę i ściągam z niej sweter, pod którym ma jedynie czarny, koronkowy biustonosz.
-Dobrze. –jęczy cicho, gdy moje zimne palce dotykają jej nagich pleców.
-Dobrze. –powtarzam za nią i błądzę dłońmi po jej talii.
-O kurwa. –jęczy i odchyla głowę jeszcze dalej.
-Naprawdę nie chcę cie przelecieć. – wzdycham i ponownie odnajduję jej usta.
-Mmm… więc nie rób tego. –przeciąga moją koszulkę przez głowę, a ja całuję ją coraz namiętniej i coraz zachłanniej.
Przyciskam ją do siebie i przewracam na kanapę, gdzie nad nią góruję. Cholera jasna. Paznokciami rysuje ślady na moich plecach, gdy ocieram się o nią z góry na dół. Wzdycha cichutko, podczas gdy ja nie przestaję obdarowywać jej ciało pocałunkami.
-Liam. –szepcze, więc odrywam się od niej i patrzę z góry jak ciężko oddycha. Zakrywa dłońmi twarz i uśmiecha się. -Nienawidzę walentynek. –podsumowuje i gładzi moje ramiona, podążając wzrokiem za swoimi dłońmi.
-Całe szczęście jest już piętnasty. –odpowiadam spokojnie. Patrzymy na siebie długo.
-Pójdę po alkohol. –śmieję się do Maggie i wyplątuję z jej objęć.
-To ja zrobię coś do jedzenia. –proponuje.
Jestem szczęśliwy, że nie zaszło między nami nic innego. To nie było by dobre i dla mnie i dla niej. Czulibyśmy się niezręcznie i głupio.

Resztę nocy przegadaliśmy, ubrani w swoje rzeczy, oczywiście, popijając drinki i jedząc wszystkie te paskudne rzeczy, które zdołałem kupić. Koło czwartej Mag zasnęła słodko przy filmie, który sama wybrała, a ja przykryłem ją kocem, pocałowałem w czoło, nakarmiłem jej kota i wróciłem do domu, zostawiając rzecz jasna numer swojego telefonu na stoliku kawowym. 


___________________________
Dla wszystkich tych, którzy mają dziś chujowy dzień, męczący pracą w szkole, czy męczący innymi przeciwnościami losu. 
Życzę Wam wytrwałości i radości na dni kolejne, wierzę że dacie radę i wszystko będzie w jak największym porządku. 
(wiem, że walentynki były tydzień temu, ale akurat teraz udało mi się to cholerstwo skończyć.) 
Miłego... życia? xx
Do następnego misie <333

niedziela, 1 lutego 2015

One Shot. Part 4. Say my name if you know who I am.

Teraz to Luke stoi z rozwartymi ustami i szeroko patrzącymi na mnie oczyma. Oblizuję zaschnięte usta i wypuszczam z siebie drżący oddech. Teraz wie zdecydowanie za dużo. Nie powinno go tu być. Nie powinnam go prowokować, w ogóle z nim rozmawiać i zwracać uwagi na jego chorą grę. Wydaje się być tym wszystkim poruszony i zmartwiony. Chcę coś powiedzieć, ale boję się, że źle dobiorę słowa i wszystko potoczy się nie tak jak powinno. Nie chcę go tu. To znaczy chcę, ale nie mogę się do niego przywiązać. Zniszczę mu życie, swoim. Muszę go jakoś zmusić do zapomnienia o mnie, ale nim mogę coś wymyśleć to on pierwszy przemawia.

-Od jak dawna to robisz? Czy to przez jego śmierć zaczęłaś, czy może ja byłem powodem dla którego wpakowałaś się w to gówno? –wiele czasu mija zanim zaczynam myśleć nad jego słowami. Ja nawet nie wiem jak mam odpowiedzieć, jak mam mu to wszystko wyjaśnić i czy chcę mu to wyjaśniać.
-Nie wiem… -mówię jedynie i zaczynam bawić się końcem koszulki.
-Katherine, ja… -zaczyna i cieszę się, że powiedział moje pełne imię – Ja chyba…
-Powiedziałeś dziś zbyt dużo, Luke. Wiem, że nic do mnie nie czujesz i w pełni to rozumiem. Nie możesz mi pomóc, więc proszę… błagam, odpuść.
-Nie, nie, nie, Katherine ja chyba naprawdę się w tobie zakochałem, a całe to moje pojebane zachowanie było spowodowane przez Caluma, wiesz ten z czarnymi włosami i wielkim kinolem. To on kazał mi to wszystko robić i wiem, że zaszło to za daleko, tylko nie sądziłem, że sobie z tym AŻ tak nie radzisz… Chcę ci pomóc, myślę że jakoś razem byśmy dali radę.
Nie ulega wątpliwości, że człowiek przede mną postradał zmysły. Czy on nie wie, że zabawa moimi uczuciami nie uczyni niczego dobrego w moim organizmie? Niech już więcej nie kłamie i zostawi mnie i moje problemy, do cholery. Podziwiam jego szybkie wyszukiwanie wymówek i nowych kłamstewek, ale nie mogę się już na nie więcej nabrać. Kręcę tylko głową na znak, że nie zgadzam się na jego propozycję, a on jęczy zrezygnowany i porywa mnie w ramiona. Piszczę zaskoczona jego nagłym ruchem gdy rzuca nas na kanapę i góruje nade mną.

-Co mam kurwa z tobą zrobić? Jak mam cie przekonać, że mi na tobie zależy? No powiedz mi, jak? –pyta będąc zaledwie kilka centymetrów od mojej twarzy. Jego bliskość sprawia, że czuję lekki ucisk na dole brzucha i ogromną ochotę, żeby w pełni spróbować jego ust.
-Nie możesz nic zrobić. Dla ciebie najlepszym wyjściem będzie opuszczenie mojego domu… -szepczę w jego usta i nie mogę się powstrzymać przed dotknięciem jego policzka. –Jeśli to zrobisz, to obiecuję ci… -ledwo co muskam jego usta i czuję jakby wytworzyły się między naszymi wargami przyjemne iskierki. –już nigdy… nigdy mnie nie zobaczysz. –kończę zdanie i przysuwam sobie jego twarz do pocałunku. Usta ma ciepłe i delikatne w swoich czynach. Idealnie współpracują z moimi, które tym razem angażują się we wspólną grę. Wplątuje palce w moje włosy i kładzie się na moim ciele. Jego ręka wędruje śmiało po mojej talii i nasila pocałunki za każdym wdechem.
-Chcę cię widzieć –mówi szybko odrywając się ode mnie na sekundy –Nie odejdę, nie ma takiej opcji.
-Odejdziesz jeśli powiem ci prawdę. –mamroczę niewyraźnie w jego usta, ale  nie chce mnie najwyraźniej słuchać i przyciska do mnie wargi tak mocno, że nie mogę nawet normalnie oddychać. Przytula się do mojego ciała, aż w końcu po długiej kłótni o dominację, uśmiecha się leniwie i zakopuje twarz w moich włosach, głaszcząc je przy okazji.
-Dlaczego byłem kretynem, przez tak długi okres czasu? –pyta bardziej sam siebie niż mnie. Cmoka mnie szybko w ramię i powraca do dawniej pozycji.
-Opowiedz mi o nim. –mówię cicho, a jego ciało robi się napięte.
-Cóż… co tu dużo mówić… -ewidentnie chce odbiec od tematu, ale pragnę, żeby kontynuował i szturcham go lekko, dając znak, żeby mówił. –Mój ojciec aktualnie siedzi w więzieniu, za pobicie ośmioletniej dziewczynki i dwunastoletniego chłopca, wymuszony gwałt na własnej żonie i jej siostrze oraz za handel narkotykami. –podsumowuje zwięźle, a ja przełykam głośno ślinę, słysząc te słowa. Własny ojciec pokaleczył jego duszę w tak ohydny sposób. Chcę wiedzieć więcej dlaczego to robił, jaki był wcześniej, dlaczego zaczął to robić i czy Luke mógłbym mu kiedykolwiek wybaczyć. Nie zadaję jednak tych pytań, bo wiem, że za bardzo by go zraniły, poza tym nasza relacja nadal jest dla mnie jedną wielką zagadką i kto wie może za trzydzieści sekund znowu nam coś odpierdoli i rzeczywiście będę musiała jechać na to rozstrzelanie? –Teraz ty opowiedz mi coś o twoim bracie… -skomli w moje włosy i wtula się we mnie jeszcze bardziej, okręcając się lekko, dzięki czemu oboje leżymy na bokach.
-Cóż… był kochanym bratem. Zawsze o mnie dbał, dawał mi swoje słodycze i czekał na mnie pod szkołą, żeby zabrać mnie do domu. Aż pewnego dnia nie przyjechał. Czekałam na niego tak długo, że aż zrobiło się ciemno. Poszłam więc sama i wtedy po raz pierwszy poczułam się samotna i zagubiona, chociaż nie wiedziałam jeszcze, że gdy przyjdę do mieszkania mój brat będzie leżał martwy na podłodze w kuchni. Miejsce było w podobnym stanie jak teraz jest ta sama kuchnia. Dookoła niego leżały puste strzykawki, pudełko z lekami, rozbita butelka bourbonu i przeróżne rzeczy porozrzucane wokół.
-Miał ten sam problem co ty? –pyta łagodnie i zgarnia mi kosmyki włosów z twarzy.
-Można tak powiedzieć… -odpowiadam i wzruszam lekko ramionami. – Miał trzydzieści jeden lat… i tak właśnie zostałam sama, ze starą ciotką mieszkającą naprzeciwko.
-Przykro mi –mówi i wiem, że jest to szczere wyznanie. –Nie musisz skończyć tak jak on, Katherine. Pomogę ci…
-Nie możesz… Moje życie sprowadza się do śmierci, która nastąpi szybciej niż się spodziewam, dlatego musisz odejść. Źle robię będąc wtuloną w ciebie… Ja odejdę, a ty będziesz przez to bardziej nieszczęśliwy.
-Nie musisz odchodzić, co ty w ogóle wygadujesz? Wystarczy, że odstawisz to co bierzesz, będziesz zdrowo się odżywiać i wszystko będzie dobrze, zobaczysz!
-Luke, nie mogę tego odstawić…
-Możesz! –krzyczy pełny entuzjazmu.
-Bez tego umrę szybciej. –tłumaczę mu, ale tylko kręci głową i zatyka mi usta.
-Przestań, proszę. Będę przy tobie codziennie, będę cię kontrolował.
-Nie rozumiesz, Luke. Ja umieram… -szepczę, ale nie daje mi dojść do słowa.
-Mogę przyjeżdżać do ciebie po szkole, siedzieć cały dzień tutaj, żebyś nie czuła się samotna i razem jakoś to przezwyciężymy…

Nie mogę już słuchać jego optymistycznego tomu i wyjawiam całą prawdę, którą trzymałam tylko dla siebie. 
-Mój brat nie brał narkotyków i ja też ich nie biorę. Jestem genetycznie skazana na śmierć. Śmiertelna rodzinna bezsenność, czyli tak zwana choroba prionowa. Charakterystycznymi symptomami są: bezsenność, ataki paniki, różne fobie, spadek wagi, problemy z kontaktem z otoczeniem, zaburzenia równowagi oraz kłopoty z koordynacją. –mówię to wszystko jednym tchem, jak recytację wiersza przez zdenerwowanego pięciolatka - Biorę zastrzyki insulinowe, żeby nie umrzeć z wykończenia organizmu, bo nie jem. Biorę zastrzyki nasenne, żeby dać mojemu organizmowi chwilę regeneracji, bo nie śpię. Nie wynaleźli zastrzyków na utrzymanie ciała w pionie, dlatego byłeś świadkiem mojego nieudolnego omdlenia. Tak strasznie nie chciałam ci tego mówić… -chcę zbadać jego emocje, ale nie potrafię niczego odczytać. Żałuję, że tu jest, że musi teraz patrzeć na chorą wariatkę.

 Zaczynam płakać i chowam się w jego torsie, zakrywając dodatkowo twarz dłońmi. Otula mnie lekko i milczy. Wydaje mi się, że jego milczenie trwa całe godziny i zaczyna mnie to niepokoić. O czym teraz myśli? Czy mi wierzy? A może uważa mnie tylko za idiotkę, która wymyśliła sobie chorobę, żeby ukryć uzależnienie? I co teraz zrobi? Zostawi mnie czy zlituje się nade mną i posiedzi jeszcze dwie minuty, żeby nie było mi smutno, z powodu mego nieuniknionego losu? Podnoszę głowę i napotykam od razu jego troskliwe spojrzenie. Jakby mi ktoś powiedział rano, że będę sobie leżeć w ramionach tego kretyna, to przysięgam, że wybijałabym mu wszystkie zęby. Mruga kilkakrotnie i całuje mnie w czoło.


-Nie opuszczę cię… -szepcze cicho, patrząc na mnie błękitnymi tęczówkami. Uśmiecham się nieśmiało mówiąc nieme „Dziękuję” i ponownie wtulam się w szeroki tors Luka, czując na ciele lodowaty chłód jego dłoni.

______________________________