*Zayn POV*
-Nienawidzę
tego idioty –jęknąłem pocierając dłonią o czoło, a następnie usiadłem na
krzesło i zdjąłem buta uciskając obolałe palce.
-Jak ją
nazwiemy? –zapytał radośnie Niall i objął twarz Lux, wykrzywiając ją śmiesznie.
-Niall –zasepleniła
dziewczyna i pociągnęła dłonie Horana w dół. –To chyba nie nasza sprawa jak
będzie się nazywać córka Styles’ów. Zastanów się debilu. –zaśmiała się i
cmoknęła szybko blondyna. Objął ją w talii i uśmiechnął się delikatnie.
-Przepraszam.
–powiedział skromny głos, który zbudził w moim umyśle silne uczucie
bezpieczeństwa i tęsknoty.
-Nic się na
stało, to ja przepraszam. –powiedział Niall i dotknął łokcia kobiety z którą
się zderzył.
Uniosłem głowę
i przestałem oddychać. Nogi miałem jak z waty, ale postanowiłem się podnieść. But
spadł z krzesła na podłogę, wytwarzając głośny, przynajmniej dla mnie, huk. Kobieta
nie zwróciła na mnie uwagi i przeszła nawet na mnie nie zerkając. Głos uwiązł
mi w gardle, ale wiedziałem, że jeżeli się nie odezwę stracę swoją szansę. Zamrugałem
gwałtownie i nabrałem w końcu powietrza w płuca.
-Mamo. –powierzałem
o wiele za cicho, niż miałem to z zamiarze, ale reakcja była taka, jakiej
oczekiwałem.
Stanęła w
bezruchu i upuściła teczkę z papierami, którą trzymała w dłoniach. Dopiero teraz
zauważyłem, że jest ubrana jak pielęgniarka. Niall położył mi dłoń na ramieniu,
ale natychmiast ją od siebie odsunąłem i zrobiłem krok w stronę kobiety. Powoli
odwróciła głowę i pociągnęła sporą część powietrza do płuc, tylko gdy nasze
oczy się spotkały. To były one. Te same, które płakały każdej nocy, przed i po
wizycie Martina, te same, które patrzyły na mnie z dumą i wdzięcznością za
wstawienie się za Michelle, te same, które były ostatnią rzeczą jaką widziałem
przed snem. Przystawiła dłoń do ust, żeby ukryć szloch i łzy wypłynęły z jej
oczu jak za sprawą pstryknięcia palców.
-Mamo. –powtórzyłem,
nie mogąc uwierzyć, że naprawdę przede mną stoi.
Dawno pogodziłem
się z myślą, że już nigdy więcej jej nie zobaczę. Nie wiedziałem gdzie uciekła,
jaki miała numer telefonu, a nawet czy nadal żyje. A teraz stoi przede mną, w
mieście w którym żyję bez niej przed sześć lat. Poczułem serce, które pragnie
się wyrwać z piersi wiedząc, że osoba, która dała mi życie jest tak blisko. Puściłem
się biegiem w jej stronę. Nie obchodziło mnie jak banalnie to wyglądało. Ukazało to moją słabość i bezradność, musiałem ją mieć przy sobie. Nasze ciała
zderzyły się z ogromną siłą, ale od razu przygarnąłem ją do siebie najciaśniej
jak tylko potrafiłem. Natychmiast wciągnąłem zapach jej włosów i załaskotał on
przyjemnie moje nozdrza, wywołując falę przyjemnych wspomnień.
-Ciociu, Zayn znowu zabrał ostatnie
ciastko. –skomle Michelle, gdy mlaskam jej nad uchem, żując ciastko.
-Zayn –karci mnie mama –Dlaczego zawsze
zabierasz siostrze jedzenie? Przecież nie możesz być cały czas głodny. Ona też
potrzebuje jeść. Przeproś ją i nie rób tak więcej. –wzdycham, wywracając oczami
i całuję Michelle w policzek, a ta wskakuje mi na kolana i przewala na plecy,
po czym kładzie swoją małą głowę na mojej piersi.
-Ble –jęczę i próbuję ją odepchnąć,
ale ona przyczepia się do mnie jeszcze bardziej. –Jesteś jak żaba. –mówię, a
ona podnosi powoli głowę i na jej twarzy maluje się chytry uśmiech.
-Ja przynajmniej pewnego dnia
zamienię się w księżniczkę, a ty na zawsze zostaniesz osłem. –odpyskuje, a
nasze mamy zanoszą się śmiechem.
-Co? –krzyczę i podnoszę ją do siadu.
-Będziesz gruby jak osioł, zjadając
moje ciastka! A słyszałeś, żeby w jakiejś bajce osioł się w coś zamieniał, bo
ja nie! –wystawia mi język i próbuję go pociągnąć, ale jest szybsza i go chowa.
Zeskakuje z moich nóg i śmiejąc się,
ucieka do mamy. Mam ochotę ją udusić, ale jedyne co robię, to znajduję
najbezpieczniejsze miejsce na ziemi. Wyciągnięte w moją stronę ramiona mojej
mamy i wtulam się w nią głaszcząc jej lśniące włosy.
Od moich
uchu dobiegł szloch matki, która przywarła do mnie i ścisnęła kurczowo moją
bluzę. Dreszcz przeszedł przez moje ciało, ale się od mniej nie oderwałem. Umieściłem
swoją głowę na jej ramieniu i zacząłem się lekko kołysać. Usłyszałem krzyk,
można powiedzieć radości, który stawał się w każdej chwili coraz głośniejszy. Rozpoznałem
osobę, która go wydawała i podniosłem nieznacznie wzrok w górę. Największy debil
na tej ziemi powtórzył mój błąd i przyjebał barkiem w to samo miejsce co ja.
-Auć! Ja pierdole,
kto normalny stawia ścianę w takim miejscu!? –wykrzyczał Louis i potarł obolałą
skórę. Odsunąłem się o matki i wysłałem jej przepraszające spojrzenie. Pogłaskała
mnie po policzku i odwróciła się w stronę Lou. Maleńki chłopczyk dreptał w jego
stronę, ale zawadził się o własne stopy i wywrócił przed nogami ojca. –Ale głupia
podłoga, co nie synu?! –wzniósł ręce w powietrze i schylił się po Johnnego. Trzymał
go jedną ręką, a drugą miział kolano.
-Tata! –powiedział
chłopczyk i uderzył Louisa w głowę.
-Tak, tak,
zajebiście. –szepnął i ruszył w naszą stronę.
-Mama, em…
blllly, puk, hm… -zastanowił się dwulatek i zakrył rączkami oczy, aż nagle
roześmiał się przyłożył otwarte usta do szyi ojca, śliniąc go.
-Mama praca,
ty nie ślinić tata, i do Harrego tup, tup, hura! –wytłumaczył Louis, a Johnny
wydał z siebie dźwięk zachwytu i potarł o siebie dłońmi.
-To jest
najbardziej szalony dzień w historii. –powiedział Niall, a wszyscy odwróciliśmy
w jego stronę.
-Kurwa –skomentował
Johnny, a Louis zakrył sobie dłonią twarz z zażenowania.
-Nie
rozumiem pewnych rzeczy i twojego haniebnego zachowania synu –zaczął Louis i
zerknął na chłopca – Ale! Czy możemy się już zobaczyć z Michelle, bo zaraz
oszaleję z niewiedzy.
-Michelle tu
jest? –zapytała mama jednocześnie ciesząc się z tej wiadomości i martwiąc się
co jej jest.
-Mamo,
właśnie urodziła córeczkę. –uśmiechnąłem się do niej i uścisnąłem
pokrzepiająco.
-No i tego
właśnie się chciałem dowiedzieć… whoa! Co?! Malik coś ty powiedział!? –jęknął Lou
i podszedł bliżej nas.
-Michelle
urodzi…
-Nie to
palancie! To jest twoja mama?! –kiwnąłem tylko głową i spojrzałem na nią z
troską. Przygarnąłem ją do swego boku i ponownie zaciągnąłem się jej zapachem.
Louis pocałował jej dłoń i kazał Johnnemu zrobić to samo. Mama zaśmiała się.
-Chodźmy do
niej –Lux klasnęła i pociągnęła Nialla za ramię. Louis i Johnny zaczęli machać
rękami idąc w stronę sali. Poczułem chude palce, które próbują się połączyć z
moimi. Spojrzałem ciepło na matkę, której łzy spływały powoli po policzkach.
-Nie mogę
uwierzyć, że tu jesteście. Oboje. –szepnęła cicho, a jej dolna warga zadrżała.
Wpadam do mieszkania i mam ochotę
roztrzaskać temu sukinsynowi ryj o podłogę. Podążam za zniszczeniami, które
rozpościerają się dosłownie wszędzie jakby przeszło tu przed chwilą tornado. Kopię
połamane krzesełko i warczę ze wściekłości. Stłumiony krzyk pomieszany z
płaczem dochodzi w sypialni mamy. Otwieram gwałtownie drzwi i widzę jak skulona
kolebię się z jednej strony na drugą. Jęczy niewyraźnie, żebym odszedł, żebym
jej nie dotykał. Łapie za swoje uszy i płacze błagając bym jej nie ruszał. Łapię
ją w objęcia i gdy jest pewna, że to ja, płacze jeszcze głośniej.
-Mamo, już poszedł. Jestem tylko ja. –wyjaśniam
i gładzę jej plecy.
-Zayn, posłuchaj mnie uważnie. –mówi i
łapie mnie za policzki nakazując, żebym na nią patrzył. –Jeżeli jeszcze raz to
przyjedzie, choćby nie wiem co się działo, choćbym błagała cię, żebyś został,
masz zabrać stąd Michelle i wyjechać jak najdalej.
-Ale… -zaczynam kręcąc głową, ale nie
pozwala mi mówić.
-W samochodzie są pieniądze, schowane
pod tylnim siedzeniem w zielonej folii, rozumiesz? Pakujesz Michelle do auta i
jedziesz przed siebie, nie oglądając się w tył. Nie możesz wrócić do Andover,
nigdy. Nie pozwalam ci synu. Musicie zacząć nowe życie, z dala od niego. –jej warga
drży niebezpiecznie, a ja przytakuję nie chcąc podważać jej zdania.
-Mamo. –przeciągnąłem
to słowo specjalnie i potarłem kciukiem jej policzek. –Nawet nie wiesz jak ja
się cieszę. Michelle będzie przeszczęśliwa.
-Stary! –zawołał
Niall, którego wyproszono z sali tak jak i resztę, nawet Harrego, który, kurwa,
wyglądał jak z kreskówki z przyczepionym bananem na ustach i podrzucał Johnnego
do góry mówiąc mu, że niedługo zobaczy śliczną dziewczynkę.
-Co jest? –zapytałem
i odgarnąłem włosy do tyłu.
-Chyba
powinienem ci to powiedzieć, przy okazji wykorzystując to, że jest tu twoja
mama. Miło panią poznać tak w ogóle. –Horan wyciągnął rękę i uścisnął dłoń
mamy.
-Jaśniej…
-mruknąłem.
-Ja
przywiozłem Michelle do szpitala… -zaczął, a ja wywróciłem jedynie oczami i
westchnąłem.
-To dobrze,
przecież ty byś nie odebrał porodu, Niall. –jęknąłem, a w odpowiedzi dostałem
zdegustowaną minę przyjaciela, ale zaraz pacnął mnie w głowę i warknął.
-Nie
musiałbym tego robić, gdyby na wpadła na Martina. –opowiedział, a mama pisnęła
z przerażenia. Odruchowo odsunąłem ją za siebie i napiąłem mięśnie ze
zdenerwowania. –Nic jej podobno nie zrobił, ale i tak była zaniepokojona i
zadzwoniła po mnie, bo zaczęły się u niej skurcze. Na szczęście jest wszystko w
porządku z nią i z małą, więc nie spinaj się tak Malik. –pocieszył i poklepał
mnie po policzku. Nie zmieniłem ani trochę wyrazu swojej twarzy, dlatego
zarzucił ramię na moją szyję i przyciągnął mnie do uścisku. –Przysięgam na
Boga, że jesteś najlepszym bratem na tej ziemi, frajerze.
Drzwi od sali
otworzyły się i wyjechała z nich Michelle z maleństwem na rękach, a za nią
lekarz i dwie pielęgniarki. Mama jęknęła krótko i podskoczyła, ciągle trzymając
mnie za rękę. Michelle odwróciła głowę i rozwarła usta, gdy tylko nas
zobaczyła. Harry oddał Johnnego Louisowi i popchnął wózek w naszą stronę.
-Michelle,
skarbie. –szepnęła moja mama i podbiegła do niej i od razu ucałowała ją w
policzek. Dotknęła delikatnie główki dziewczynki i złapała się za usta.
Michelle miała łzy w oczach i wyraźnie odebrało jej mowę. Harry spojrzał na
mnie zdziwiony, ale nic nie powiedział.
-Ciociu. –zaskomlała
moja siostra i wtedy otworzył szeroko oczy ze zdumienia i ponownie na mnie spojrzał.
Kiwnąłem głową potwierdzając jego niewypowiedziane pytanie. Nim mogłem choćby
mrugnął, mój przyjaciel trzymał w objęciach mamę, która wisiała niemal w
powietrzu, bo Harry był od niej o wiele wyższy. Zachichotała tylko i odwzajemniła
uścisk. Podszedłem do Michelle i kucnąłem przed wózkiem.
-Uznali, że
jesteś już taka stara, że usadzili cię na wózku. –powiedziałem i pogłaskałem jej
dłoń.
-Przed
chwilą urodziłam dziecko, ośle. –odpysknęła i nachyliła się, żeby mnie
pocałować.
-Ble. –wystawiłem
język, a ona złapała go w dwa palce i pociągnęła. Zaśmiałem się, gdy go puściła
i dotknąłem delikatnie jej córeczki. –Jest taka śliczna. –przyznałem i puściłem
jej oczko. –Tak śliczna ja ty. I twoja mama. –dodałem po chwili.
-Dlatego ma
na imię Lilly. –szepnęła cicho, a ja uśmiechnąłem się delikatnie.
-Ciociu, jesteś taka ładna –mówię do
niej i bawię się jej lokami.
-Oh, dziękuję ci kochanie.-odpowiada
i zaczyna rozczesywać włosy Michelle.
-Chciałbym mieć taką samą żonę, jak
ty. –staję przed nią i przyglądam się uważnie, jak zaplątuje warkocza na głowie
mojej siostry. –Może za mnie wyjdziesz? –zaczyna się śmiać, a Michelle wysyła
mi wrogie spojrzenie.
-Nie mogę za ciebie wyjść Zayn –mówi –Ale
masz moje pozwolenie, żeby nazwać kiedyś jakąś dziewczynkę moim imieniem.
Cieszysz się? –zapytała.
-Tak. –odpowiedziałem szczerze i
usiadłem naprzeciwko Michelle, zaczynając grać z nią w łapki.